November 28, 2015

Koniec jesieni


Jesień kończy się boleśnie. Zniknęły obsypane złotem drzewa i ulice, zniknęły ciepłe promienie słońca. Omijam zamarznięte kałuże i naciągam czapkę na uszy. Cały czas marznę i brakuje mi słońca.

Po ulicach toczą się kasztany - wszystkie wypadają mi z kieszeni, jeden po drugim. Kasztany, żołędzie, suche liście, zwiędłe źdźbła trawy i ziarenka piasku. Chciałabym je złapać, podnieść, zabrać ze sobą do łóżka, ale to już nie ma sensu. Przyszła zima, kilka śmieci nie przywróci mi ciepła. będą jedynie ciążyć. Oddaję też wszystkie moje łzy, które oszczędzałam przez te kilka miesięcy, jakby w przeświadczeniu, że będą mi potrzebne. Teraz zamieniają się w śnieg i przysypią na długie miesiące wszystko, co we mnie żyje. Czekam już tylko na roztopy.
Muszę tylko jakoś przetrwać, jakoś sobie przypomnieć, że jesień nigdy mi nie służyła, nigdy nie przywiązywałam do niej wagi, tylko jak została mi tak brutalnie odebrana, to dopiero wtedy poczułam jej bolesny brak. A przecież wiedziałam, że się skończy.

Brakuje mi siły. Trochę marznę, a trochę mi już nie zależy. Tylko się już przyzwyczaiłam. Do widoku słońca i dźwięku kruszonych pod stopami liśćmi. I do zapachu, smaku i ciepła, gdy zasypiam pod Twoją pachą.
Czerpałam z każdej pory roku wszystko czego mi było trzeba, wszystko co najlepsze - każda kochała mnie po trochu, każda akceptowała inną, a ja cieszyłam się, że je wszystkie w sobie godzę. Zabrakło mi teraz jednej, tak ważnej jak pozostałe, a czuję się, jakbym nie miała nic.

October 22, 2015

Coming out inaczej.

Mija już cztery lata od najgorszego okresu w moim życiu. Okresu jako czasu, nie jako miesiączki. Najgorszy okres-miesiączkę w życiu mam średnio raz w miesiącu. Ale do rzeczy.
W wieku siedemnastu lat poszłam do lekarza, pani doktor nie zastanawiała się długo nad diagnozą, chociaż ja znałam ją już od dawna - depresja. Nieodstępująca mnie ani na krok, dzień w dzień rujnująca moje samopoczucie. Budziłam się nieszczęśliwa, zasypiałam jeszcze nieszczęśliwsza - bo wiedziałam, że rano będę musiała się znów obudzić. Prawie nie pamiętam tego okresu. Niewiele wychodziłam z łóżka. Chodziłam z psem na długie spacery nad Wisłę, siadałam na wale i zastanawiałam się ile jeszcze wytrzymam i jak bolesne byłoby rzucenie się w zimną toń rzeki. Jedyna osoba, której mogłam się zwierzyć, była setki kilometrów ode mnie, zajęta swoim życiem, ale i tak nie chciałam się zwierzać - wolałam zamknąć to głęboko w sobie, licząc na to, że nikt nie zauważy. Ale nie trudno było zauważyć, gdy w drodze do szkoły zawracałam do domu, żeby wrócić do łóżka. Nie chodziło nawet o to, że byłam wiecznie niewyspana, po prostu nie mogłam się zmusić, żeby przekroczyć próg mojego liceum, gdzie czułam się jak intruz, jak dziwak, persona non-grata. Miałam wrażenie, że nienawidzą mnie nauczyciele, wiedziałam, że nienawidzą mnie ludzie z klasy. A przynajmniej większość. Idąc szkolnym korytarzem, jeśli już do tej szkoły dotarłam - miałam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą, śmiejąc się ze mnie. Z tego jaka jestem - nieśmiała i niepewna, z tego jak wyglądam - tłusta i brzydka. Nie mogłam patrzeć w lustro. Nie mam nawet zdjęć z tamtego okresu, jeśli jakieś miałam, to przepadły, usunęłam wtedy facebooka. I zmieniłam szkołę.
Prawie nie pamiętam początku roku 2012, bo to ciągle było łóżko, spanie po szkole i mocne leki. Wystarczy spojrzeć na archiwum bloga, tamten okres był dla mnie pusty. Wspomnienia zaczynają się gdzieś w wakacje - mój pierwszy koncert, Mystery Jets i The Killers w Krakowie. Potem kupiłam bilet na koncert Lany, tuż przed osiemnastymi urodzinami. Osiemnastkę i to co po niej pamiętam już całkiem nieźle. Tort był tęczowy a dwa tygodnie później poszłam na urodziny kolegi i całowałam się z obcym chłopakiem, co było takie dziwne, bo przecież - kto by chciał mnie całować?
Zaraz później złamałam nogę i kolejnych kilka miesięcy spędziłam znów w łóżku - tym razem z konieczności. Z jednej strony bardzo mi to odpowiadało, z drugiej - miałam już dosyć. Więc zaczęłam coś zmieniać. Uczyłam się grać na gitarze, uczyłam się układać ładnie włosy, kupowałam ładne ubrania, bo dbanie o siebie zaczynało mi dawać cholernie dużo satysfakcji, nawet jeśli nadal siedziałam w domu ze złamaniem. Dwa tygodnie po zdjęciu gipsu pojechałam na koncert, łaziłam po Warszawie, poznawałam ludzi i mocno się malowałam. W wakacje pojechałam nad morze, na biwak z mamą i zobaczyłam Florence and The Machine po raz pierwszy na żywo. Wróciłam do życia.

Nie mówię, że mi przeszło. Zwłaszcza teraz. Jesień znów się do mnie dobiera, robi mi w pokoju bałagan, nie wypuszcza rano z łóżka, zabiera wszystkie siły i chęci. Znów łykam tabletki i cały czas czekam tylko na weekend. Ale w porównaniu do tego, jak czułam się pięć, cztery, trzy lata temu - widzę, jak wiele się zmieniło. Widzę, że mogę mieć cele, do których staram się dążyć, pozwalam sobie na marzenia inne niż te o przespaniu kilku miesięcy - i staram się je realizować. Rysuję, piszę, jem (względnie) zdrowe rzeczy, studiuję coś, czym się interesuję, czekam na kolejne koncerty, układam włosy i ubieram sukienki. I cholernie mnie to uszczęśliwia. Ostatnio myślałam, że to jednak nie daje mi takiej radości, a to nieprawda. W porównaniu do kilku lat wstecz (przecież to nie było tak dawno!) widzę, jak zmieniło się moje życie. Widzę, że jest zawsze jakaś nadzieja, nawet w sytuacjach kryzysowych. I pewnie brzmi to marnie i banalnie. Trudno.
Myślałam wczoraj dużo na ten temat. Dziś łatwiej było mi wstać z łóżka. I zaczynam wierzyć, że może jest jeszcze szansa, żeby się wyleczyć. Jestem swoją własną motywacją.

To zdjęcie z okresu, kiedy zaczęłam zbierać się do kupy. 2013 :)


Jeśli ktoś wszedł tutaj, bo liczył na to, że to będzie klasyczny coming-out, a nie przyznanie się do pięcioletniej walki z depresją, to cóż... w sumie mogę to zrobić, chociaż nigdy tego nie ukrywałam - dziewczyny też lubię!

October 20, 2015

Wyznanie

Tęsknię za Tobą na odległość stołu. Tęsknię, gdy idziemy razem ulicą ale nie trzymamy się za ręce. Tęsknię w trakcie posiłków, gdy śpisz obok mnie i gdy patrzysz przez okno - nie na mnie. Tęsknię, gdy rozmawiasz ze mną przez telefon i tęsknię, gdy odpisujesz komuś na esemesa. A jeszcze bardziej jak mi nie odpisujesz, albo nie odbierasz, bo może coś Cię rozjechało, może Cię pobili, okradli, zamordowali. Wtedy mi głupio, że tęsknię tak samolubnie, powinnam się martwić, a nie tak sobie tęsknić, bo bez Ciebie jest mi zimno i smutno.
Tęsknię najbardziej jak obieram ziemniaki, jak wieszam pranie i jak maluję paznokcie - bo ręce mam zajęte i nie mogę za Tobą tęsknić na fejsie, krótkimi wiadomościami. 
Tęsknię gdy się budzę obok Ciebie, bo zmarnowałam kilka godzin na spanie. I tęsknię jak przeżuwam kotleta, bo nie mogę Cię wtedy całować. Zamiast zasypiać wcześnie i budzić się wypoczęta, to ja tęsknię nocami i budzę się z myślami o Tobie i tęsknię jeszcze bardziej niż zwykle, bo nazbierało mi się tych tęsknot przez całą noc.

Nie tęsknię tylko jak mnie całujesz w czoło i głaszczesz po włosach. 


Albo jak mnie tak cholernie wkurwiasz jak wczoraj.
Wtedy to nie tęsknię już wcale. Spierdalaj.

October 13, 2015

Etiuda jesienna

 

Ciepły, jesienny dzień, spacerowaliśmy po parku. Zerwał dwa złote źdźbła trawy i dał mi je, mówiąc, że to polne kwiaty. Przechowałam je na dnie torebki, a potem wstawiłam do słoika tylko dlatego, że nie mam antycznego wazonu, którego są warte.

Tydzień później nie było już słonecznie i ciepło - zimny wiatr, oboje owinęliśmy się szalikami. Spotkaliśmy się w centrum miasta, pocałował mnie na dzień dobry, a potem powiedział, że ma dla mnie prezent. Myślałam, że dostanę ciastko, ale dostałam kasztana. Trzymam go w kieszeni płaszcza i obracam w palcach gdy czekam na tramwaj. Robi mi się odrobinę cieplej.

Za tydzień na chodnikach może leżeć i śnieg. Będziemy szczękać zębami jeszcze bardziej niż dzisiaj, darujemy sobie romantyczne spacery po mieście i parku. Może tym razem dostanę łamiącego się pod palcami liścia. Ale nie zdziwię się, jeśli da mi w prezencie garść piasku. Nie wiem tylko co miałabym z nim zrobić.

September 22, 2015

Romantyczna historia z miesiączką w tle

 

Zaprosiła go do siebie na randkę. Upiekła ciasto i schłodziła wino. Zgaszone światło i blask świec stworzyły idealną atmosferę, żeby zrobić sobie romantyczny wieczór, ewentualnie, jak kto woli, wywołać diabła albo złożyć ofiarę z ludzkiej krwi. 
Zrobili wszystkie te rzeczy, bo w którymś momencie chyba jednak przestała być "za młoda". Może to wino uderzyło mu do głowy, a może ciasto tak bardzo smakowało, bo przecież nie mogło chodzić o krótką spódniczkę - ostatnim razem mogła by jej nie mieć, a on i tak nie chciał jej tknąć.

Diabła wywołali stosunkowo szybko, w końcu nie chował się za głęboko, siedział jej za kołnierzem, a dekolt miała  znacznie głębszy niż ostatnio. Pchnął ich w swoje ramiona, rozpiął guziki jego koszuli i haftki jej stanika. Zamienił słowa w szepty, przytulenia w pocałunki, a ręce wędrowały coraz niżej i żadnego z nich nie powstrzymała nawet jej miesiączka.

Pościel po wszystkim wyglądała jakby w ofierze ciemnym mocom zarżnięto w łóżku jakieś małe zwierzątko, ale nic z tych rzeczy, nawet jeśli rżnięcie, owszem, było.

September 15, 2015

Diabła miała za kołnierzem


Poszła na randkę ze starszym od siebie mężczyzną i - och jej, bo dawno nie była tak całowana. Z czułością, głodem, namiętnością - wszystkim na raz. Głaskał ją po włosach, po policzku - i całował. Idealnie miękkimi ustami, wilgotnym, ciepłym językiem.
- To może chcesz wpaść do mnie na naleśniki? - zapytała niewinnie. Mogła zaproponować oglądanie pocztówek, picie herbaty, albo czytanie encyklopedii, wszystko było przecież jasne.
Tymczasem on odmawia. Kręci, wymiguje się od odpowiedzi - a ona nie jest w stanie zrozumieć. Widzi, że mu się podoba. A on, wcześniej nie mógł oderwać od niej wzroku - a teraz nie może oderwać też rąk, z trudem odrywa usta. I w końcu mówi:
- Jesteś dla mnie za młoda.
Dziewczyna przeciera oczy, bo przecież  nie wierzy, ale może powinna raczej przeczyścić uszy? Zazwyczaj jej wiek to zaleta. Trzydziestolatkowie to chleb powszedni, ale i starszych ciągnie do niej jak muchy do lepu, bo w końcu to takie fajne, mieć przy sobie taką młodziutką dziewczynę. Tylu starszych mężczyzn do niej zagadywało i pisało - i każdy marzył o osiemnastoletniej kochance! Przecież to klasyka, w filmach i serialach, w piosenkach i opowieściach - starszy mężczyzna znajduje sobie znacznie młodszą kochankę!
Ale w tym wypadku to wada. Bo źle by się czuł, jakby ją demoralizował. Wykorzystywał. I ona tłumaczy, że jej się bardziej zdemoralizować już nie da, po prostu zna ją od tej bardziej neutralnej strony, ale naprawdę, on nie da rady już bardziej zaszkodzić. W końcu usiadła mu okrakiem na kolanach, znów go całuje, wytycza językiem szlaki na szyi, przygryza płatek ucha, słyszy jak ciężko oddycha, jak desperacko trzyma ją w ramionach, nie chcąc, by przestała, jednocześnie bojąc się co będzie, jeśli nie przestanie.
- Czy gdybym nie chciała być wykorzystana, to nosiłabym takie majtki? - pyta przekornie, chwytając go za rękę, naprowadzając ciepłą dłoń na swój pośladek, zupełnie odsłonięty, bo więcej w tych jej majtkach jest wycięć, niż materiału.
Czuje jak mężczyzna bada palcem niepoznany ląd jej pupy, wyobraża sobie jak naprawdę wyglądają te majtki i te pośladki. Wędruje po skrawkach materiału, dociera coraz głębiej. Wsuwa we nią ledwo jeden palec, dosłownie na kilka sekund, ale ona już dyszy mu zachęcająco do ucha, jakby było to znacznie więcej.
- Nie bój się, nie jestem taka niewinna, na jaką wyglądam. Naprawdę diabła mam za skórą. Nawet nie za skórą. Za kołnierzem. Jak mnie rozbierzesz, to sam zobaczysz - rozpina natychmiast dwa guziki sukienki, która wcześniej była skromnie zapięta pod szyję, aż do wyprasowanego kołnierzyka. Drugą rękę prowadzi mu pod sweterek, kładzie na swojej piersi, zaciska dłoń na jego dłoni tak, by sam zacisnął się mocno na niej. Więc on zaciska, dotyka. Nie przeszkadza im pałętający się obok bezdomny, ani całująca się dwie ławki dalej para. Dotyka ją, całuje jeszcze namiętniej, a potem bierze na ręce i podnosi...
...tylko po to, żeby odstawić ją na chodnik i powiedzieć, że niedługo odjedzie jej ostatni tramwaj, więc lepiej będzie, jeśli teraz ją odprowadzi.

September 2, 2015

Nostalgia

Rok temu pojechałam odwiedzić dom, w którym mieszkała moja prababcia. Stary, drewniany dom był zupełnie zarośnięty pokrzywami i różnymi chwastami, nie byliśmy nawet w stanie podejść pod drzwi, nie było zresztą po co. Zrobiliśmy odświętne zdjęcia w niedzielnych sukienkach i pojechaliśmy do bardzo starej cioci na herbatę i ciasto. Wujek jest siwy i z wąsem, ma też konia, kurki i psa. Przez chwilę czułam się tam jak w dzieciństwie, jak u prababci. 
Raz użądliła mnie pszczoła w sam czubek nosa, a moją mamę pogryzły czerwone mrówki, gdy rozłożyła koc na mrowisku. Zrywaliśmy czerwone porzeczki a babcia robiła mi z nich pierogi. I chociaż wiem, że były niesamowicie kwaśne i teraz bym ich nie jadła z takim zapałem co kiedyś, to ciągle wydaje mi się, że te pierogi były najwspanialszym jedzeniem.
Za domem był las, mój dziadek chodził na grzyby, a my na jagody. Raz mnie nie obudzili, byłam wtedy jeszcze malutkim blondaskiem, zrobiło mi się bardzo przykro. Babcia włożyła grzyby pod wiśniowym drzewem, żebym i ja mogła być grzybiarzem. Nie lubiłam jeść grzybów, ale nawet wtedy mi się podobały - soczyście brązowe, wielkie, pachnące.
Do prababci jeździliśmy całą rodziną. Ja, mama, tata, siostra, potem też brat, dziadkowie i Laki, nasz szczeniak dalmatyńczyk. Gdy już urósł, wykarmiony przez babcię na wsi, mój wujek chciał go wziąć na smyczy na spacer. Była zima i skończyło się tym, że pies ciągnął go po lodzie i brudnym śniegu z taką siłą, że mój wujek większość tej trasy pokonał na brzuchu. Tak przynajmniej mi mówili. 

Dwieście metrów od domu babci była stacja kolejowa. Ciągle pamiętam senne stukanie zwalniających pociągów późnymi wieczorami, gdy zasypiałam pod grubą pierzyną, a z kuchni słyszałam jak prababcia słucha w radiu Apelu jasnogórskiego. Nie chodzę do kościoła i nie jestem religijna, ale ta pieśń niesamowicie mnie wzrusza. Pamiętam bardzo dokładnie głos babci, która wyśpiewywała, że czuwa, że jest i że pamięta. Czasem, gdy jeszcze nie spałam, śpiewałam z nią i był to stały wieczorny rytuał, zamiast wieczorynki. 

Gdy niedawno dopiero pokazywałam mamie zdjęcia z zeszłorocznego wyjazdu, widziałam łzy gdzieś w kącikach jej oczu. "Te tory mogłyby być wszędzie, ale ja je zawsze rozpoznam" - powiedziała. Chociaż ja miło wspominam krótkie okresy na wsi, to jednak najbardziej jest to miejsce mojej mamy. Ona spędzała tam w dzieciństwie każde wakacje i święta, a potem zabierała tam raz do roku mnie i moją siostrę. 

Siedzę od ponad godziny na dworcu PKP w Kłodzku, a zaraz jadę dalej. W drodze słońce świeciło mi w twarz, wiatr wywiewał zasłonki przez okna wagonów. Czytałam książkę i co chwila spoglądałam na malujące się w oddali wzgórza. I czułam się tak cudownie rześko i wakacyjnie. 
Dworzec w Kłodzku otoczony jest wzgórzami pokrytymi suchą, żółtą trawą i zielonymi drzewami, chociaż niektóre z nich również już dają znać o nadchodzącej jesieni. I to uspokajające turkotanie starych pociągów. Czuje się wspaniale.


 _______________
Pierwsze zdjęcie to dom mojej prababci. Drugie zrobiłam w drodze do Kłodzka.

August 9, 2015

Trzy namioty

Fot. Karolina Ramos

Pojechałyśmy z Marleną na Woodstock.

Marlena nie wróciła na noc po raz pierwszy i gdy się obudziłam, a jej nie było obok, trochę się zmartwiłam. Odebrała po pierwszym sygnale, więc mogłam spać spokojnie - i to pod dwoma śpiworami. Nad ranem poprosiła, żebym usiadła obok niej. Usiadłam. Nie, nie tak, usiądź nade mną. Siadłam na piętach, tuż przy jej biodrach i patrzyłam na nią z góry, a jej ciągle nie pasowało. Nie, nie tak. Usiądź... na mnie. Spojrzałam na nią podejrzliwie, ale ja to ja, dwa razy mnie nie trzeba prosić o takie przysługi, zwłaszcza, gdy zgrabna dziewczyna podwija przede mną koszulkę. Patrzę na nią zaskoczona, ale nie żądam wyjaśnień, ja zawsze chętnie pomogę, jeśli trzeba na kimś usiąść.
- Widać mój tatuaż? - słyszę i spoglądam na kość miedniczną, grzecznie omijając wzrokiem wypukłości powyżej, które znacznie bardziej chciałabym podziwiać. 
- Słabo, prawie na nim siedzę.
- A teraz się pochyl, jakbyś chciała rozpiąć mi spodenki. Widać?
- No widać. - kiwam głową, walcząc ze sobą, bo moje ręce chętnie rozpięły by spodenki na serio, a nie tylko po to, żeby podziwiać tatuaż z różnych perspektyw.
- To dobrze. Spotkałam wczoraj takiego kolesia. Cały był w tatuażach, więc chciałam, żeby zobaczył, że ja też mam.
Cóż, nie chciałam łamać jej serca i darowałam sobie komentarz o tym, że w takiej pozycji jej nowy tatuaż był ostatnią rzeczą, na którą zwrócił uwagę.

Drugiego wieczoru Marlena postanowiła iść na koncert. Nie dotarła. Przy jednym z namiotów siedział Kamil. Wysoki, chudy, blady jak trup i z dredami, posłał jej szeroki uśmiech, a ona widząc skręta w jego dłoni, uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Całą noc mówił jej, że jest piękna i że ją kocha. Tylu wyznań miłości nie słyszała w całym swoim życiu i trochę dziwiła się na jego słowa, ale zaraz tłumaczył, że to tylko taka woodstockowa miłość i żeby się nie martwiła, bo za tydzień o niej zapomni. Nie było to zbyt romantyczne, ale skręcał już kolejnego, więc nie zastanawiała się nad jego słowami, zwłaszcza, że następnej nocy sama już o nim nie pamiętała.

Marlena nie trafiła w nocy do naszego namiotu. Nic dziwnego, gdybym sama tyle wypiła, też bym nie mogła trafić. Jak szłam na koncert, jakiś chłopak w sombrero częstował ją wódką, ale nie miała czym popić, więc popijała wódkę piwem, a gdy skończyło się piwo, to wódkę wódką. Wyglądała na zadowoloną, więc nie ingerowałam. Poza tym ja też byłam zadowolona z perspektywy zawłaszczenia sobie jej śpiworu po raz kolejny.
W zasadzie zawędrowała całkiem blisko naszego namiotu, poddała się dopiero piętnaście metrów od miejsca docelowego, gdy na chwilę usiadła przy ognisku z Niemcami. Oni też częstowali różnymi używkami, więc tym bardziej nie śpieszyło jej się do mnie. Poza tym, jeden z nich, Gilbert, już zaczął się do niej kleić. Był nad wyraz ucieszony, gdy powiedziała, że zgubiła drogę do namiotu, a noc jest zimna. Zaraz zaprosił ją do siebie i żeby było cieplej, szybko się rozebrali. Nie wnikałam w logikę tej opowieści. Gilbert był uroczy, bo w całej tej grupie Niemców - Niemcem nie był. Mówił z cudownym, brytyjskim akcentem, złapał ją za włosy i szeptał jej do ucha takie rzeczy, o których lubiła słuchać, a gdy zduszonym głosem odpowiadała mu "yes, please", to poprawiał ją "yes, sir", a ona grzecznie przyjmowała te poprawki. 
O czwartej nad ranem, w świetle poranka zobaczyła, że nie jest tak przystojny, jak wskazywałby na to jego akcent i nawet chciała wrócić do naszego namiotu, ale nie mogła znaleźć spodni. Więc została tak długo, aż nie skończył im się zapas prezerwatyw.

Za rok też chcę jechać z Marleną. Dodatkowy śpiwór, dodatkowy koc, a wcale nie muszę ich dźwigać. Poza tym, może czegoś się nauczę - i nie mówię o wyłudzaniu używek. Bo przez te trzy noce całowałam się tylko raz, niechcący. Podszedł do mnie Turek (wnioskuję po zakrzywionej szabli, turbanie, brodzie i odcieniu skóry) i bez ostrzeżenia zaczął mnie całować. I zdecydowanie nie miałam ochoty na więcej, przez te trzydzieści sekund nasiąkłam jego czosnkowym oddechem i czułam się tak, jakby moje życie już nigdy miało nie być takie samo.

Lista zachcianek.


Od kilku dni czuję się źle. Tak, jakby ktoś mnie zmiął w pięści, schował do kieszeni i nosił tam tygodniami, zupełnie zapomnianą. Wrzucił kilka razy do prania. Aż będę wyprana z energii, wymięta jeszcze bardziej. Wyblakła jak stary paragon za obiad, deser i inne usługi, mające na celu sprawienie klientowi przyjemności. Czuję się zapomniana i czuję się źle. 
A chciałabym się czuć ważna. Albo chociaż pamiętana. Tymczasem mam internetowe serduszko, gdy natrafił na moje zdjęcie podczas bezmyślnego skrolowania internetów - i to jedyne serduszko na jakie mogę mieć nadzieję. I mam wrażenie, że ten stan będzie się utrzymywał do końca mojego życia. Nie, nie stan beznadziejności. Stan bycia niepotrzebną.
Chciałabym, żeby zadzwonił. Żeby zapytał co u mnie, jak gdyby nigdy nic. Żeby odpisał od razu. Albo żeby odpisał w ogóle. Chciałabym, żeby się martwił. Chociaż wcale nie chcę, żeby wiedział. Nie lubię pakować się ludziom pod nogi z moim smutkiem, zupełnie nieproszona. Albo proszona, co za różnica. Kiwają głową, żebym mówiła, co leży mi na sercu, ale ja też tak czasem kiwam - gdy rozglądam się niepozornie za drogą ucieczki.
Nie będę wcierać nikomu swojego nieszczęścia w twarz, nawet jeśli miałabym za to płacić i nie czuć się tak, jakbym kogoś wykorzystywała. Nazywają to terapią i podobno ma pomagać. I chociaż gdy robiłam to wcześniej, czasem pomagało, ale zawsze czułam się z tym głupio, jakbym przychodziła na urodziny, na które ktoś zaprosił mnie tylko z grzeczności, ale nikt nie chce mnie tam oglądać. 
I mam bloga. Na którym miałam się twórczo doskonalić, a którego znów brukam swoim marudzeniem, jęczeniem i łzami, tylko dlatego, że palce bolą mnie od ręcznego pisania w pamiętniku. A jest we mnie za dużo smutku, cztery strony zapisane ciasno niebieskim długopisem to za mało by to wszystko wyrazić.

Chciałabym, żeby zadzwonił.
Nie chcę, żeby dzwonił. Nie chcę go oglądać. Nie chcę o nim pamiętać. Chcę zapomnieć tak łatwo - jak ja zostałam zapomniana, pominięta, odstawiona w kąt. 

Chciałabym, żeby wiedział.
Beze mnie, bez mojego jęczenia i płaczu. Po prostu wiedział.

Nie wiem czego chcę. 
Po prostu będę miała okres, to wszystko. Na pewno to wina hormonów. Na pewno, nie można być aż tak smutnym tylko dlatego, że serce ma się w kawałkach.  Przecież to tylko serce.

Chcę być niezapomniana. Chcę żeby był blisko. Chcę cofnąć czas, żeby jeszcze raz móc zobaczyć jak się uśmiecha. Poczuć zapach jego potu, gdy leży tuż obok mnie na balkonie i palimy papierosy. I jest upał, a my jesteśmy nadzy i zmęczeni, pijemy białe wino z kostkami lodu i jeszcze nie mam pojęcia, że będę zapomniana. I jeszcze mogę się wycofać.

I jeszcze chciałabym, żebyś tego nigdy nie przeczytał. Bo to nie jest nawet ważne. Staram się uporać z tym wszystkim. Przepraszam, na wypadek, jakbyś poczuł się winny. Nie chodziło mi o to, żeby robić z siebie ofiarę.

August 6, 2015

Przeprosiny

Zimę spędziłam u boku Karola. Kolejna internetowa znajomość, do której od samego początku nie byłam przekonana, a jednak ciągnęłam ją na siłę, żeby tylko nie czuć się tak samotna. 
Kolejna internetowa znajomość i kolejna nieodpowiedzialna randka. Zaprosiłam go do siebie, bo było za zimno, żebym wychodziła z domu. I tak uznałam, że będę chociaż trochę odpowiedzialna, wyjdę po niego dwa przystanki od siebie i jeśli mi się nie spodoba, to ucieknę. Nie spodobał mi się przesadnie, ale nie uciekłam. I chociaż byłam zaniepokojona, to zaprosiłam go do swojego pustego mieszkania i patrzyłam jak robi mi naleśniki. Powiedziałam, że współlokatorki pewnie niedługo wrócą - żebym czuła się bezpieczniej, ale wiedziałam, że nie będzie ich do rana.
Powinnam być zmartwiona. Postawny, wielki facet. Wysoki, umięśniony, masywny. Jedna jego dłoń była jak dwie moje. Gdyby tylko chciał zrobić my krzywdę, nie miałabym nawet możliwości ucieczki. A jednak najgorszą rzeczą, jaką mi zrobił, były łaskotki.
(Ja naprawdę bardzo nie lubię łaskotek).

Lubiłam wsadzać palce w jego gęstą, rudą brodę. Lubiłam w słabym świetle lampek choinkowych liczyć piegi, którymi pokryte były całe jego plecy i ramiona. Lubiłam czuć ciepło, gdy mnie obejmował. Lubiłam to, że roztaczał nade mną opiekę. Raz został ze mną na noc, żeby wstać o piątej i zawieźć mnie na pociąg do domu. Nadchodziły święta.
Sporo się kłóciliśmy. Przez większość czasu. Był zazdrosny, że nie będę potrafiła nigdy skupić się na uczuciach do kogokolwiek, jeśli ciągle będę tęsknić za mężczyzną, który patrzył. Był zły, że byli inni. Nie teraz, dawniej, przed nim. Nic mu nie obiecywałam, a on ciągle podejrzliwie szukał innych. Krytykował, zawstydzał, obrażał, doprowadzał mnie do szału, nie rozumiejąc sposobu, w jaki żyję. I każda taka kłótnia doprowadzała mnie do wściekłości, bo nie lubię być ograniczana przez kogoś, w kim nie jestem ślepo zakochana. A w nim nie byłam. Drażnił mnie jego brak ambicji, a przynajmniej takich ambicji, które w jakimś stopniu splatałyby się z moimi. Drażniła mnie jego nijakość. Drażniła mnie ilość i rodzaj alkoholu, jaki przy mnie pił, bo przypominał mi ojca. Drażniła mnie jego upartość, jego złośliwość i zazdrość. I przy każdej kłótni czułam ulgę, że to już koniec i w końcu mam pretekst, żeby w końcu się go pozbyć. Powiedzieć, że nie wytrzymuję, że nie chcę go więcej widzieć i powinien zniknąć z mojego życia. Zwierzałam się współlokatorce, że znów przesadził i bardzo mnie to cieszy, bo mogę mu powiedzieć, że to wina tej sprzeczki, zamiast niegrzecznie oznajmić - "wcale mi się nie podobasz".
Ale nie potrafiłam. Za bardzo, za szybko się przywiązałam. I zaraz robiłam z siebie ofiarę, żeby tylko przygarnął mnie z powrotem. Udawałam, że mi przykro za to co powiedziałam, czy zrobiłam. Udawałam, że to ja byłam winna, chociaż to jego ciągle winiłam, byle tylko nie zasypiać samotnie.
Raz tak dyskutowaliśmy w święta. Znów był zły, a ja znów kombinowałam i kręciłam, udając, że naprawdę chcę, ale problem leży w mojej naturze, niechęci do stałości, wcale nie w tym - że go nie lubię. Dopóki nie dostałam wiadomości, gdy zasiadałam do Wigilii. Chcę Cię. I to mi wystarczyło. Bo potrzebowałam tego. I nagle przestałam się gniewać i szukać ucieczki. Chciałam, żeby chociaż przez chwilę ktoś mnie chciał. Odpisałam mu, że też go chcę i byłam tego całkiem pewna.
Gdy wróciłam po świętach, mieszkanie wydawało się takie puste, smutne. Trochę straszne. Poprzestawiałam wszystkie swoje rzeczy i nie znosząc dalej samotności, poprosiłam, by do mnie przyjechał. Chciał mnie. A ja chciałam, żeby ktoś mnie chciał.
W tym czasie wszystko mi się rozsypywało. Depresja wracała dużymi krokami, do czego wstyd było mi się przed nim przyznać, a zaliczanie przedmiotów stało się dla mnie niemożliwe. Bo nie miałam już na nic siły. Zasypiałam dopiero o czwartej nad ranem, wściekając się na to, że on może spokojnie spać w moim łóżku, a mi jest albo za gorąco, albo za zimno. Próbowałam czytać książkę, przeglądać tumblra, ale nic mnie nie uspokajało i w końcu co dwadzieścia minut wychodziłam na balkon na papierosa, żeby sobie popłakać - i liczyłam na to, że ten cichy szloch go obudzi. Że przyjdzie do mnie, zabierze mnie do łóżka i uda mu się mnie uśpić. Chociaż nie umiem sobie wyobrazić co musiałby wtedy zrobić, żebym usnęła.

Raz, jak gdyby nigdy nic, napisał mi, że nie mogę do niego przyjść, bo narzeczonej się nie spodoba.
Może żartował, może kłamał, może był ciekawy mojej reakcji. A może faktycznie miał narzeczoną?
Już nigdy się do niego nie odezwałam. W końcu miałam powód, by nie ciągnąć tego dalej, by nie oszukiwać ani siebie, ani jego. By nie doprowadzać się co chwilę do wściekłości tylko dlatego, że potrzebowałam czyjegoś ciepła w styczniowe noce. 
Źle znoszę samotność. I gdyby pojawił się przede mną teraz, to znając siebie, pewnie znów udawałabym ofiarę. Znów byłabym niewinna i potrzebująca i chociaż dalej nie widzę w nim człowieka, w którym byłabym w stanie się zakochać, to udawałabym, że jestem blisko. Że chcę. Że tęsknię. Że potrzebuję. I że czekałam.

Przepraszam.

July 24, 2015

Sztuka uwodzenia.

- Powiedz mi coś seksownego.
- Pomidor.


Ja nie wiem, ja nie umiem, po prostu nie potrafię. Po kimś takim jak ja można by się spodziewać, że jakakolwiek wiedza, chociażby podstawowa, jest. W końcu nie jeden chłopiec przewinął się przez moje ramiona - i niejedna dziewczyna (bo aż dwie!). Cóż więc trudnego jest w podrywaniu?
WSZYSTKO.
Jak miałam szesnaście lat, mój chłopak próbował rozmawiać ze mną o seksie. Głównie on mówił o swoich planach, a ja potakiwałam. A gdy prosił, żebym powiedziała mu coś seksownego, to mówiłam o pomidorach, bo co może być seksowniejszego od pomidorów? Są smaczne, okrągłe i czerwone. Przymioty doskonałości i seksowności.
Potem znów miałam chłopaka i zamiast gadać, to robiliśmy i nie było problemu. A potem znów nie miałam chłopaka i musiałam sobie znaleźć rozrywkę. I do tej pory nie wiem jak to możliwe, że trafiło się ich aż tylu z moimi naprawdę marnymi umiejętnościami interpersonalnymi. 

Byłam na Peep Show Ad Spectators - kobiecy głos w słuchawkach uwodził widownię. Mówiła "rozchyl uda", mówiła "włóż mi rękę w majteczki", mówiła "possij mojego sutka". Różne rzeczy mówiła. Wesołym głosikiem, szeptała raz do jednego ucha, potem do drugiego. I pomyślałam, że to przecież jednak łatwe. Nie mówi nic odkrywczego. Mówi to, co ja czasem myślę. Prosto z mostu. Może i ja bym tak potrafiła?

Nie potrafię.
Wstydzę się. Chcesz usłyszeć, że wzięłabym twojego kutasa po samo gardło? Bez szans. Raczej będę kręcić coś o rosnącym podnieceniu na myśl o smaku i zapachu, może trącę temat imponującego rozmiaru, jeśli tylko będę wystarczająco pijana. 
Raz tylko byłam w stanie być uwodzicielska w taki oczywisty sposób. Wsadziłam jego dłoń pod sukienkę i wymruczałam mu do ucha: "zobacz, czy gdybym była taka niewinna, to nosiłabym takie majtki?". Mimo to uznał, że jestem za młoda, za niewinna i na tym skończyły się moje gierki słowne.
Chciałabym być femme fatale.  Chciałabym uwodzić, flirtować i robić wrażenie. Ale nie wiem jak. Jak już włożę elegancką bieliznę, jak już zaciągniesz mnie do łóżka, to potrafię. Nie muszę wtedy męczyć się ze słowami, robię co do mnie należy. Wypinam pupę, całuję za uchem i jęczę sobie cichutko. Ale jak o tym rozmawiać? Jak być poważnym i w trakcie rozmowy nie chichotać ani nie rzucać w kółko bezsensownych żarcików? Nie wiem!

Mogę jednak zarzucić radami. Czego absolutnie nie robić w ramach podrywu:
1. Nie opowiadaj swojego snu, w którym Adolf Hitler próbuje cię zgwałcić. Serio. Jak się okazuje, to jednak nie jest łamacz lodów. 

To by było na tyle. Powinnam uczyć się na błędach, ale tego, jak widać, też nie potrafię.

July 11, 2015

Wartość dotyku.

Gdy zakochałam się po raz pierwszy byłam bardzo nieśmiała i bardzo wstydliwa. W dodatku miałam się za niesamowicie brzydką i nielubianą, więc nie było mowy o bliższych kontaktach z chłopcami. Moje koleżanki miały chłopaków, albo chociaż adoratorów, a ja z daleka patrzyłam na mój obiekt westchnień. W drugiej gimnazjum siedzieliśmy razem w ławce - tak jakby. Ławki w sali od fizyki były złączone, w jednym rzędzie siedziało sześć albo osiem osób. On siedział obok mnie, a czasem siedzenie dalej. Dyskretnie odsuwałam krzesło do tyłu, gdy tylko wstawał do tablicy - wszystko po to, żeby otarł się o moje plecy, przechodząc za mną. Raz tak dotknął mojego ramienia. Czułam jak gorąco rozlewa się po całym moim ciele, a ten dotyk ciążył mi na ramieniu jeszcze przez tydzień. Przez miesiące wystawiałam się jeszcze dalej do tyłu, coraz bardziej zagradzając mu drogę, aż w końcu zaczął chodzić naokoło.
Raz uścisnął mi rękę. Gdy zostałam sama, wąchałam swoją dłoń, próbując wyczuć zapach jego potu.
Kucałam kiedyś przy nim, gdy siedział na ławce na szkolnym korytarzu. W pewnym momencie zachwiałam się i żeby nie upaść, złapałam się jego nogi, tuż nad kolanem. I zaschło mi w ustach. Przez ułamek sekundy byłam tak blisko jego ciała i poczułam po raz pierwszy w życiu - pożądanie. Inne niż teraz, znacznie bardziej niewinne. Nie chciałam go zaciągnąć do łóżka, czy pozbawić ubrań - miałam po prostu ochotę usiąść mu na kolanach, przytulić się... pocałować. Nigdy wcześniej nie chciałam się całować, a przynajmniej nie myślałam o tym. W trzeciej klasie podstawówki miałam chłopaka i gdy chciał mnie pocałować, to powiedziałam, że bardzo chętnie, ale tylko przez kartkę. Do tamtej pory obrzydzały mnie wilgotne od śliny, wywinięte wargi. I nagle tego chciałam. Czułam się przez to ze sobą źle, sama nie wiem dlaczego. Wydawało mi się to jakieś złe. Bo przecież go nie znam. A on wcale mnie nawet nie lubi. Nikt mnie nie lubi i lubić nie będzie.
Pisałam do niego rzewne listy miłosne, żadnego nigdy nie dostarczyłam. Jeden prawie wsadziłam mu do worka z butami, ale w ostatnim momencie zrezygnowałam, zjedzona przez nerwy. Pakowałam w koperty, chowałam w pamiętniki, a potem ukrywałam w pudle pod łóżkiem, mając nadzieję, że kiedyś będę na tyle odważna, żeby mu powiedzieć.
Zimą, tuż przed feriami, wracaliśmy razem ze szkoły. Brał mnie za rękę gdy przeskakiwałam błotniste kałuże, a gdy szukałam w torbie czapki, to czekał na mnie, przytrzymując mój prezent, rozmawialiśmy i żartowaliśmy. Czułam się jak w filmie. Płatki śniegu w rudych włosach, czerwony szalik, czerwone uszy, czerwony nos i czerwone policzki. Wróciłam do domu, słuchałam romantycznej muzyki, pisałam do niego kolejny list i byłam szczęśliwa, że mnie zauważył. Nie zauważył. Ale do tej pory jestem w stanie przywołać do siebie tamtą ekscytację.

Znów się zakochuję. Nie piszę listów miłosnych, nie umieram z tęsknoty, nie zadręczam się. Moje zakochania z wiekiem stają się coraz mniej irytujące. Może więc nie są więc "zakochaniami"? Może "zauroczenie" to lepsze słowo, skoro mogę żyć ze świadomością, że nie mam go na własność. I że nie chodzimy ze sobą za ręce. Cały czas tego chcę, ale nie umieram i nie przeszkadza mi to za bardzo. Nie myślę o nim przez cały czas, nie piszę tylko o nim albo tylko do niego. Ale też nie muszę już żebrać o dotknięcia. Nie muszę marzyć o pocałunku. Jeśli chcę, to mogę usiąść mu na kolanach i  głaskać po głowie. Mogę ściągnąć mu koszulkę i całować po ramionach. Mam jego dotyk na zawołanie, gdy tylko jest blisko - bez szurania krzesłem, żeby być bliżej, bez skomplikowanych ruchów, bez robienia z siebie tracącej równowagę ofiary. Bez zażenowania. Z wiekiem cielesność przestała być zawstydzająca i łatwiej mi jest przyznać się przed samą sobą, że chcę się z kimś przespać - niż że jestem zakochana. Nie przyznam się, że tęsknię za kimś wieczorami. Nawet w liście, który nigdy nie będzie wysłany. Powinnam być szczęśliwa, mam wszystko, o czym marzyłam jako nastolatka - pocałunki, czułość, namiętność. Gdybym miała to kilka lat temu - zamiast przypadkowych dotyków w sali od fizyki - umierałabym ze szczęścia. A mi ciągle jest za mało. Gdy cielesność jest tak oczywista, tak prosta, podana na talerzu - nie doceniam jej wartości tak jak kiedyś. Ciągle czegoś mi mało. Chcę pisać rzewne listy miłosne. Ale nie umiem. Gdy ciało przestało być tabu - moje uczucia chowają się jeszcze głębiej.

June 13, 2015

Spontaniczność.


                Gdy miałam osiemnaście lat – zrobiłam coś bardzo głupiego. W zasadzie zrobiłam bardzo wiele głupich rzeczy, zwłaszcza jako osiemnastolatka, ale ta była jedną z najgłupszych i najbardziej nieodpowiedzialnych. I przy okazji najbardziej romantycznych.
                Poznałam na okcupid Wojtka. Wydawał się być naprawdę fajny – słuchał dobrej muzyki, robił fantastyczne zdjęcia (studiował na filmówce!) – i mieszkał nad morzem. Pisało nam się tak dobrze, że nawet nie czułam się źle z faktem, że wysłał mi zdjęcie swojego penisa i dopisał, że myśli o mnie. Myślałam wtedy, że to nawet urocze. I byłam z siebie dumna, że myśl o mnie postawiła kogoś na baczność, chociaż teraz wiem, że mógł pomyśleć o kimkolwiek i efekt byłby ten sam.
                Po kilku dniach czatowania – zaprosił mnie do siebie. Byłam nieco przeziębiona i nie chciało mi się zrobić sobie herbaty – więc napisałam, żeby on mi zrobił. „To najpierw przyjedź”. Okazało się, że mówił poważnie. I chociaż „znałam” go tylko kilka dni, uznałam, że to fantastyczny pomysł. Siedziałam sama w mieszkaniu, więc musiałam najpierw zadzwonić do mamy, powiedzieć, że koleżanka mnie zaprosiła do brata nad morze, ustalić z koleżanką, że tak właśnie było – a potem spakowałam torbę – co w tym wszystkim było najgorsze, bo nienawidzę się pakować i zawsze odkładam to na ostatnią chwilę. Byłam jednak tak podekscytowana, że spakowałam się aż dzień przed wyjazdem.
                A potem pojechałam. Na drugi koniec Polski. Zupełnie sama. Okłamując moją mamę. Do obcego faceta, starszego o całe pięć lat. Który wysłał mi zdjęcie swojego penisa w stanie erekcji. Nie mówcie nic mamie. A już babci tym bardziej.
                Gdy miałam przed sobą jeszcze godzinę podróży – zaczęłam się dopiero denerwować. Już pomijając fakt, że może być brzydkim gwałcicielem albo mordercą – może być po prostu żartownisiem, który nie pojawi się tam wcale. A ja jestem kilka stówek w plecy, bo postanowiłam przejechać się do Gdyni tak sobie. Na dworcu pewnie ktoś mnie jeszcze okradnie i już w ogóle nie będę mogła nigdy wrócić do domu. W dodatku w życiu nie byłam w Gdyni. Raz byłam w Gdańsku, ale byli nauczyciele i koleżanki. I nie była to pierwsza w nocy.
                Pamiętam, że czytałam w Wysokich Obcasach artykuł o Banksym, a drugi był o tym, że jesteśmy piękne, niezależnie od swojego ciała, co było pokrzepiające, bo akurat na brzuchu wyszły mi paskudne, czerwone rozstępy, a ja miałam ze sobą tylko dwuczęściowy kostium kąpielowy. Poznałam też w podróży chłopaka, który był trochę nudny i jakiś taki harcerski, bo jechał sam pod namiot gdzieś nad jezioro. Przez rozmowę z nim przestałam odpisywać na sms-y Wojtka i jak w końcu mu wyjaśniłam czemu milczałam, napisał mi, że martwił się, że mu ktoś uprowadził jego diabła. Pomyślałam, że to najbardziej urocze słowa jakie kiedykolwiek usłyszałam. To on jako pierwszy nazwał mnie też małą cholerą – i sentyment pozostał do tej pory.Wolę być diabłem, cholerą i epidemią dżumy niż misiaczkiem, kotkiem i żabką. Chyba.
                Na dodatek zaczęłam się denerwować, że malutkie dworce są takie nieoświetlone i nie widzę na tabliczkach gdzie jestem. A co jeśli już przejechałam stację, na której miałam wysiąść? I mój telefon był już prawie całkiem wyczerpany – koniec, nie odnajdziemy się i to on pomyśli, że to ja go wystawiłam. Już po mnie.
                Najgorszy stres przyszedł, gdy napisał, żebym wysiadła w Sopocie, będzie mu bliżej podjechać. Oboże. A co jak przejechałam już Sopot? Nie wiem w jakiej kolejności są stacje kolejowe w Trójmieście. W Sopocie też pewnie go nie będzie. Leży sobie pewnie w łóżku, pisze do mnie sms-y i śmieje się z głupiej dziewczyny, która tak się dała nabrać po kilku dniach znajomości.
                Koniec końców, podróż skończyła się dobrze. Nie zdążyłam dobrze wysiąść z pociągu, a już ktoś mnie obejmował, nosił i całował. Nie mogłam nawet stwierdzić czy warto, bo z tak bliskiej odległości nie umiałam powiedzieć, czy faktycznie jest tak przystojny jak na zdjęciach.
                Był. Był najpiękniejszym chłopcem z jakim do tamtej pory byłam. Miał ciemne włosy, niesamowicie długie rzęsy, a powieki, uszy, ramiona i dłonie były skromnie obsypane ciemnymi piegami. Chciałam wycałować każdy ten pieg z osobna i pewnie byłam na dobrej drodze.
                Spędziłam u niego w mieszkaniu trzy noce. Pierwszej włączył jakiś ambitny film, nawet nie wiem o czym był, bo od razu zaczęliśmy się kochać. Potem zabrał mnie pod prysznic i wcale się nie wstydziłam, że jestem gruba. Byłam po prostu zmęczona podróżą i brakiem snu, ale wolę sobie wmawiać, że jego obecność sprawiała, że nie miałam kompleksów.
                Zabierał mnie na wycieczki nad morze – na jakieś opustoszałe (w porównaniu do sopockiego) molo, albo na dziką plażę. Zabrał mnie do Malborka – na co cieszyłam się jak dziecko. Chodziliśmy po starym mieście w Sopocie i Gdańsku, jedliśmy lody, piliśmy mrożoną kawę, a na obiady chodziliśmy do restauracji i nigdy nie pozwalał, żebym płaciła. Chciał się mną opiekować – i robił to. Chodził obejmując mnie, trzymał za rękę i tulił do snu. A gdy wpadałam w zły humor, pocieszał mnie. Upiekłam mu nawet ciasto, chociaż to akurat nie powinno nikogo dziwić.
                Jednej nocy oboje byliśmy w złych humorach, a ja zdałam sobie sprawę, że zostawiłam telefon w pokoju z balkonem. Wstałam więc z łóżka, żeby po niego pójść, ale gdy zapytał gdzie idę, to odparłam beznadziejnym żartem – idę skoczyć z balkonu.
                Momentalnie wyskoczył z łóżka, złapał mnie za rękę i zaciągnął z powrotem do sypialni. Powiedziałam, że to tylko taki żart – i jeszcze bardziej się zdenerwował. "To wcale nie jest śmieszne." Jak był taki wkurzony to faktycznie, śmiesznie nie było. Ale z drugiej strony, mimo jeszcze gorszego nastroju, to momentalnie się w nim zakochałam. Przejmował się mną. Martwił się o mnie. Wystraszył się. I nie śmieszyły go samobójcze żarciki. Jak mogłabym się nie zakochać?
                W dzień mojego wyjazdu dużo mnie przytulał. Mówił, że jestem piękna i powinnam mieć o sobie lepsze zdanie. Chciał kupić mi bilet do domu w sypialnianym wagonie, ale się nie zgodziłam. Potem żałowałam, bo było mi okropnie niewygodnie. Cudownie całował na pożegnanie i wydawało mi się, że te pocałunki zwiastują kolejne spotkanie.
                Gdy wróciłam do domu – czasem ze sobą pisaliśmy, a potem prawie wcale, a potem ja pisałam, ale nie dostawałam odpowiedzi. Usilnie próbowałam się z nim skontaktować, bo wydaje mi się, że zostawiłam u niego jedną z ulubionych sukienek – ale już nigdy mi nie odpisał.
                Mimo trochę niefortunnego zakończenia znajomości, często go wspominam. I cały ten wyjazd. Spontaniczność. I naiwność. I jak dobrze wszystko się potoczyło. Mogłam umrzeć. Zakładałam, że umrę. Tymczasem przeżyłam kilka najcudowniejszych dni życia.
                I smutno mi, bo wiem, że takie historie zdarzają się tylko raz w życiu. Wykorzystałam swoją szansę na spontaniczną romantyczność. Prawdopodobnie nie znaczy to, że już nikt nigdy się mną tak nie zaopiekuje, ale tak się czuję. Jakbym przeżyła wszystko co wspaniałe tamtego lata – i każde kolejne będzie tylko gorsze, bledsze, mniej wyraźne. Minęły tylko dwa lata, a ja czuję się… staro. Bo wiem, że już nigdy nie będę tak bardzo spontaniczna, naiwna i odważna. I nawet jeśli sytuacja by się powtórzyła, to pewnie zareagowałabym inaczej. Nie odważyłabym się ruszyć w podróż.

                W moim rodzinnym domu, w moim pokoju, nad moim biurkiem ciągle wisi pocztówka plaży w Gdynii.
   

May 2, 2015

Kobieta czekająca

Zaczęłam myśleć o powrocie do domu. Spakowaniu ubrań, książek i tabletek. Zawinięciu się w plecak i dwie torby, oddaniu kluczy do mieszkania, zniknięciu. Wróceniu do swojego dziecięcego pokoju, piętrowego łóżka, maminkowych obiadów. Jest kilka argumentów przeciw... ale jeszcze więcej jest argumentów za. I są bardzo przekonujące. Już chcę dzwonić i rzucać pracę, ale powstrzymuje mnie jedno.
Nie widziałam go od ponad dwóch miesięcy. On nie ma na to czasu, a jak ma czas, to nie ma na to nastroju. A jednak myśl o nim mnie powstrzymuje. Jeśli wyjadę, to nie zobaczę go kolejne dwa miesiące, może dłużej. Jeśli zostanę też go mogę nie zobaczyć, ale zostaje mi nadzieja. Łudzenie się, że napisze, że zadzwoni - a ja wtedy będę gotowa. Powiem, kochanie, tylko ogolę nogi - i ogolę, a potem będę w drodze do jego mieszkania w letniej sukience i z pomalowanymi rzęsami i ustami, jakbym czekała na jego przywołanie cały czas. Może nawet tak jest, sama nie wiem.
Jeśli wyjadę, to na pewno nie zasnę wtulona w jego pachę. Nie podejdzie do mnie od tyłu, gdy splatam warkocze, by całować mnie po szyi, wsuwać dłonie pod pomiętą po wieczornej namiętności bluzkę. Jeśli wyjadę, to nie obudzę się z jego twarzą obok swojej, nie będę też mogła przeczesywać leniwie palcami jego jasnych włosów. 
Pewnie nie zadzwoni, pewnie nie napisze. Ale zostaje mi nadzieja. Siedzę gotowa, mam szminkę i sukienkę, a najładniejszą bieliznę zawsze zostawiam na czarną godzinę. Jeśli zadzwoni albo napisze, to będzie czysta, gotowa do założenia. Będę potrzebować godziny, może dwóch - i będę mogła być u niego. 
Ale jeśli wyjadę, a on napisze albo zadzwoni - to powiem tylko, że nic z tego, że mnie nie ma, wrócę za kilka miesięcy. On nie będzie czekał kilku miesięcy. Nie jest mną. Zadzwoni albo napisze do innej. A miesiące czekania może zamienią się w wieczność. A tak... tak mogę się łudzić.
Jak na kogoś tak cynicznego - za dużo we mnie romantyzmu, tęsknoty i naiwności. Za dużo we mnie tego oczekiwania na posterunku z nadzieją, że coś się może jednak wydarzyć

Nie widziałam go od ponad dwóch miesięcy. Nie wiem czy jeszcze go zobaczę. Chciałabym.
Ciągle czekam.

March 9, 2015

Wspomnienie o zakochaniu.

Gdy tylko o nim myślałam, czułam ciepło w środku i nie mogłam opanować uśmiechu na twarzy. Usta, dłonie, włosy, szyja, wszystko miał piękne. Pachniał jak wiosna, smakował jak lato i tulił do snu jak jesień. Chciałam zniknąć w jego ramionach na zawsze. Czuć na skórze dotyk jego ust, dłoni i promieni słońca. Niczego więcej od życia mi nie trzeba było. 
Zakochanie to wspaniała rzecz - nawet jeśli w moim życiu wszystko się waliło - to nie interesowało mnie to ani trochę. Po co miałam się czymkolwiek przejmować, skoro lekarstwem było wracanie myślami do jego uśmiechu?

March 6, 2015

Mężczyzna, który pachniał

Smutno mi było, gdy wyjeżdżał. Zabrałam mu sweter i nie chciałam oddać. Nie walczył. Pozwolił mi otulić się w tym zapachu. Przez kolejne dwa dni po jego wyjeździe spałam w jego pościeli, chodziłam w jego swetrze. Umówiliśmy się, że spotkamy się na wiosnę, a ja oddam mu wtedy to, co jego. Nigdy więcej się już nie zobaczyliśmy, bo powoli zaczęłam zauważać to, jak wykorzystywał mnie dla swoich pragnień. Zauważyłam jak nasze rozmowy przestawały się kleić, jak zaczęliśmy się sobą nudzić. I zrezygnowałam z tego. Porzuciłam wspomnienia, porzuciłam jego zapach. Tylko ten sweter ciągle wisi mi w szafie niczym wyrzut sumienia.