August 20, 2014

O dziewczynie upojonej słowami.



Znad szelestu liści unosił się tylko jeden dźwięk. Woda wrząca na prymitywnej kuchence. Ona miała przymknięte oczy, starała się delektować uspokajającą scenerią. Czerpać energię ze słońca padającego przez zielone liście tuż nad jej głową. Idealny spokój, który niemalże czuła, jak gdyby przepływał przez jej ciało – uczucie rozrastało się z klatki piersiowej i drążyło ją  aż do koniuszków palców. Mimo wszystko, nie potrafiło wyrzucić tych nerwów, ekscytacji z jej głowy.
Otaczały ją tylko odcienie zieleni i brązu. Brązowy taras przyłączony do brązowego domku z bali zwieszał się tuż nad stawem, pokrytym rzęsą wodną, z którego od czasu do czasu słychać było plusk rozochoconej ryby. Obracała w palcach zasuszony liść, by w końcu skruszyć go z przyjemnym chrupnięciem. Był ostatni weekend wakacji i u jej stóp leżało kilka brązowych i blado-zielonych liści, które miażdżyła w palcach. Drzewo nad nią ciągle jednak było pokryte też zielonymi, świeżymi listkami, które filtrowały światło tak, ze sprawiało wrażenie lekko zabarwionego, pasującego do zielonej scenerii.
Widok zapierał jej dech w piersiach. Był prosty, wiejski, ale na swój sposób niezwykle urokliwy. Stawy, wysepki, drewniane mosty i pałki wodne. Starała się zignorować podejrzenie ogromnych pająków, które kryją się w kątach domku i zacząć się denerwować czymś sensownym.
Było jej już trochę chłodno, zwłaszcza że ostatnie trzy godziny siedziała ciągle w miejscu. Odliczając moment na włożenie skarpetek. Miała na sobie czarną, bardzo obcisłą i bardzo krótką sukienkę, a na ramiona opadały jej płomiennie rude włosy, odcinające się wyraźnie od całej tej scenerii. Była młodziutka, całkiem ładna, jeśli lubisz takie „przy kości”, oczywiście. Zastanawiała się, jak musi wyglądać dla właścicielki ośrodka. Kobieta w średnim wieku, uśmiechająca się miło i rozmawiająca z Nim. Starszy mężczyzna, krępy, łysy, o przenikliwym spojrzeniu brązowych oczu. Z dowodów osobistych nie trudno było wywnioskować, że nie jest jej ojcem, poza tym domek, który wynajęli miał podwójne łóżko, więc jakimś wujkiem też pewnie nie. W ludzkich umysłach bardzo łatwo rodzą się brudne podejrzenia. Co dziewiętnastoletnia dziewczyna w zbyt krótkiej sukience robi przez jedną noc ze starszym mężczyzną w domku z jednym, małżeńskim łóżkiem. Pewnie się kurwi. Pewnie jedna z tych młodych, ale droższych prostytutek.
Ruda wcale się nie odzywała. Kiwała potulnie głową, że domek jej pasuje, zaścieliła łóżko i sączyła powoli wino. W sumie to czuła się jak dziecko, które nie wtrąca się w sprawy dorosłych, bo nie wie o co chodzi. Poza tym nie tylko to sprawiało, że czuła się jak smarkacz. Zawsze z nerwów plotła głupoty. Mówiła kiepskie żarty, opowiadała o problemach z dojrzewającą siostrą i śmiała się z byle czego, chociaż w głowie przeklinała się co chwilę, odnosiła wrażenie, że brzmi jak jakaś głupia gąska, ot, zwykła trzpiotka. On opowiadał jej o literaturze, o historii, a ona próbowała dodać coś od siebie, ale zupełnie jej to nie wychodziło. W szkole zawsze robiła wrażenie bardzo dojrzałej, inteligentnej, oczytanej. Mało tego, nawet się za taką uważała, ale z każdym jego słowem czuła się coraz głupsza. Imponował jej od tak wielu lat, każde jego słowo było dla niej wyjątkowo interesujące. Marzyła o tym, by kiedyś opanować słowa tak jak on je potrafił ujarzmiać. Każde zdanie sprawiało, że albo się uśmiechała, albo czuła się jakoś potwornie smutna, nic pomiędzy, nigdy nie obojętna. Mistrz słów. I ona, po prostu zwyczajna licealistka. Czuła okropne podejrzenie, że on poważnie ma ją za głupiutką panienkę i spędza z nią ten weekend tylko dlatego, że mu się podoba. Duże, okrągłe piersi, blada skóra pokryta piegami, długie i zgrabne nogi. Bała się, że nie oferuje nic poza urodą. I faktem, że była raczej łatwa, nie ma co ukrywać.
Gdy jej kieliszek opróżnił się, podniosła się z niskiego, niebieskiego leżaka i weszła do środka. Drzwi blokowało przed zamknięciem się krzesło, na którym uklękła, podpierając brodę na zwiniętych w pięści dłoniach. Obserwowała jak krzątał się po kuchni. Podgrzewał pomidorowy sos, który nie wyglądał zbyt apetycznie, pilnował makaronu gotującego się na wolnym ogniu i szykował talerze. Romantyczna kolacja, wersja polowa. Gdy była młodsza, bywała na campingach, babcia wtedy robiła zupy warzywne, albo smażyła złowioną przez dziadka rybę, ale nie zrobili jej nigdy spaghetti, na dodatek z parmezanem, który chociaż był już starty, prosto z saszetki, i tak nadawał temu wszystkiemu jakiejś niewytłumaczalnie eleganckiej atmosfery. Włoska kuchnia, dobre, czerwone wino i ledwo działająca, prawdopodobnie PRL-owska kuchenka.
Mówił jej w jakiej temperaturze powinno być wino. Bardzo łatwo upoić młodą dziewczynę słowami. A jeszcze łatwiej upoić ją słowami i winem. Wtedy jest już prawie jak upojona miłością, a upojone miłością dziewczyny rozchylają zachęcająco usta, dekolty i uda. Podwijają zalotnie sukienki, machają rzęsami i rzucają cielesne obietnice dobrej zabawy.
On był więc geniuszem, ona upojoną dziewczyną, jasne jak słońce było, że w końcu któreś się ośmieli, prawdopodobnie będzie to on, skorzystają z uchylonych ust dziewczyny, ale przymkną najpierw drzwi, żeby wścibska właścicielka nie potwierdziła swoich domysłów.
Włoska kuchnia, drogie wino, kilka poetyckich stwierdzeń i masz towarzystwo na noc w kieszeni. Wtuli się w ciebie, szukając w nocy schronienia, ciepła, ale będzie się budzić, gdy zaczniesz chrapać – i zdawać sobie sprawę, czy to na pewno odpowiednie.
Młode dziewczyny bardzo łatwo się upajają, zarówno słowami i winem, a gdy otwierają w nocy oczy, przychodzi do nich na palcach kac moralny, czasami też taki inny, zwyczajny, ale ten moralny najczęściej. Kac moralny śmieje im się prosto w twarz, że znowu dały się nabrać na poezję i namiętność polaną winem. Młode dziewczyny uciekają na drugi koniec łóżka, kulą się zasmucone i obiecują sobie, że już nigdy się ta naiwność nie powtórzy. Ale to nieprawda, bo sama naiwność upaja tak słodko, bo można udawać, że to wszystko jest dopuszczalne, bo się przecież nie wiedziało.