Znad szelestu liści unosił się
tylko jeden dźwięk. Woda wrząca na prymitywnej kuchence. Ona miała przymknięte
oczy, starała się delektować uspokajającą scenerią. Czerpać energię ze słońca
padającego przez zielone liście tuż nad jej głową. Idealny spokój, który
niemalże czuła, jak gdyby przepływał przez jej ciało – uczucie rozrastało się z
klatki piersiowej i drążyło ją aż do
koniuszków palców. Mimo wszystko, nie potrafiło wyrzucić tych nerwów,
ekscytacji z jej głowy.
Otaczały ją tylko odcienie
zieleni i brązu. Brązowy taras przyłączony do brązowego domku z bali zwieszał
się tuż nad stawem, pokrytym rzęsą wodną, z którego od czasu do czasu słychać
było plusk rozochoconej ryby. Obracała w palcach zasuszony liść, by w końcu
skruszyć go z przyjemnym chrupnięciem. Był ostatni weekend wakacji i u jej stóp
leżało kilka brązowych i blado-zielonych liści, które miażdżyła w palcach.
Drzewo nad nią ciągle jednak było pokryte też zielonymi, świeżymi listkami,
które filtrowały światło tak, ze sprawiało wrażenie lekko zabarwionego,
pasującego do zielonej scenerii.
Widok zapierał jej dech w
piersiach. Był prosty, wiejski, ale na swój sposób niezwykle urokliwy. Stawy,
wysepki, drewniane mosty i pałki wodne. Starała się zignorować podejrzenie
ogromnych pająków, które kryją się w kątach domku i zacząć się denerwować czymś
sensownym.
Było jej już trochę chłodno,
zwłaszcza że ostatnie trzy godziny siedziała ciągle w miejscu. Odliczając
moment na włożenie skarpetek. Miała na sobie czarną, bardzo obcisłą i bardzo
krótką sukienkę, a na ramiona opadały jej płomiennie rude włosy, odcinające się
wyraźnie od całej tej scenerii. Była młodziutka, całkiem ładna, jeśli lubisz
takie „przy kości”, oczywiście. Zastanawiała się, jak musi wyglądać dla
właścicielki ośrodka. Kobieta w średnim wieku, uśmiechająca się miło i
rozmawiająca z Nim. Starszy mężczyzna, krępy, łysy, o przenikliwym spojrzeniu
brązowych oczu. Z dowodów osobistych nie trudno było wywnioskować, że nie jest
jej ojcem, poza tym domek, który wynajęli miał podwójne łóżko, więc jakimś
wujkiem też pewnie nie. W ludzkich umysłach bardzo łatwo rodzą się brudne
podejrzenia. Co dziewiętnastoletnia dziewczyna w zbyt krótkiej sukience robi
przez jedną noc ze starszym mężczyzną w domku z jednym, małżeńskim łóżkiem.
Pewnie się kurwi. Pewnie jedna z tych młodych, ale droższych prostytutek.
Ruda wcale się nie odzywała.
Kiwała potulnie głową, że domek jej pasuje, zaścieliła łóżko i sączyła powoli
wino. W sumie to czuła się jak dziecko, które nie wtrąca się w sprawy
dorosłych, bo nie wie o co chodzi. Poza tym nie tylko to sprawiało, że czuła
się jak smarkacz. Zawsze z nerwów plotła głupoty. Mówiła kiepskie żarty,
opowiadała o problemach z dojrzewającą siostrą i śmiała się z byle czego,
chociaż w głowie przeklinała się co chwilę, odnosiła wrażenie, że brzmi jak
jakaś głupia gąska, ot, zwykła trzpiotka. On opowiadał jej o literaturze, o
historii, a ona próbowała dodać coś od siebie, ale zupełnie jej to nie
wychodziło. W szkole zawsze robiła wrażenie bardzo dojrzałej, inteligentnej,
oczytanej. Mało tego, nawet się za taką uważała, ale z każdym jego słowem czuła
się coraz głupsza. Imponował jej od tak wielu lat, każde jego słowo było dla
niej wyjątkowo interesujące. Marzyła o tym, by kiedyś opanować słowa tak jak on
je potrafił ujarzmiać. Każde zdanie sprawiało, że albo się uśmiechała, albo
czuła się jakoś potwornie smutna, nic pomiędzy, nigdy nie obojętna. Mistrz
słów. I ona, po prostu zwyczajna licealistka. Czuła okropne podejrzenie, że on
poważnie ma ją za głupiutką panienkę i spędza z nią ten weekend tylko dlatego,
że mu się podoba. Duże, okrągłe piersi, blada skóra pokryta piegami, długie i
zgrabne nogi. Bała się, że nie oferuje nic poza urodą. I faktem, że była raczej
łatwa, nie ma co ukrywać.
Gdy jej kieliszek opróżnił się,
podniosła się z niskiego, niebieskiego leżaka i weszła do środka. Drzwi blokowało
przed zamknięciem się krzesło, na którym uklękła, podpierając brodę na
zwiniętych w pięści dłoniach. Obserwowała jak krzątał się po kuchni. Podgrzewał
pomidorowy sos, który nie wyglądał zbyt apetycznie, pilnował makaronu
gotującego się na wolnym ogniu i szykował talerze. Romantyczna kolacja, wersja
polowa. Gdy była młodsza, bywała na campingach, babcia wtedy robiła zupy
warzywne, albo smażyła złowioną przez dziadka rybę, ale nie zrobili jej nigdy
spaghetti, na dodatek z parmezanem, który chociaż był już starty, prosto z
saszetki, i tak nadawał temu wszystkiemu jakiejś niewytłumaczalnie eleganckiej
atmosfery. Włoska kuchnia, dobre, czerwone wino i ledwo działająca,
prawdopodobnie PRL-owska kuchenka.
Mówił jej w jakiej temperaturze
powinno być wino. Bardzo łatwo upoić młodą dziewczynę słowami. A jeszcze
łatwiej upoić ją słowami i winem. Wtedy jest już prawie jak upojona miłością, a
upojone miłością dziewczyny rozchylają zachęcająco usta, dekolty i uda.
Podwijają zalotnie sukienki, machają rzęsami i rzucają cielesne obietnice
dobrej zabawy.
On był więc geniuszem, ona
upojoną dziewczyną, jasne jak słońce było, że w końcu któreś się ośmieli,
prawdopodobnie będzie to on, skorzystają z uchylonych ust dziewczyny, ale
przymkną najpierw drzwi, żeby wścibska właścicielka nie potwierdziła swoich
domysłów.
Włoska kuchnia, drogie wino,
kilka poetyckich stwierdzeń i masz towarzystwo na noc w kieszeni. Wtuli się w
ciebie, szukając w nocy schronienia, ciepła, ale będzie się budzić, gdy
zaczniesz chrapać – i zdawać sobie sprawę, czy to na pewno odpowiednie.
Młode dziewczyny bardzo łatwo się
upajają, zarówno słowami i winem, a gdy otwierają w nocy oczy, przychodzi do
nich na palcach kac moralny, czasami też taki inny, zwyczajny, ale ten moralny
najczęściej. Kac moralny śmieje im się prosto w twarz, że znowu dały się nabrać
na poezję i namiętność polaną winem. Młode dziewczyny uciekają na drugi koniec
łóżka, kulą się zasmucone i obiecują sobie, że już nigdy się ta naiwność nie
powtórzy. Ale to nieprawda, bo sama naiwność upaja tak słodko, bo można udawać,
że to wszystko jest dopuszczalne, bo się przecież nie wiedziało.