June 28, 2020

Wspomnienia pierwszej miłości


Strasznie to smutne, że człowiek nie czuje się przez całe życie jak przy pierwszej miłości. Może to i zdrowiej, ludzki organizm pewnie może znieść ograniczoną ilość nieprzespanych z ekscytacji nocy, ale najbardziej mnie smuci, że to uczucie już nie wraca. Każdy kolejny chłopak czy dziewczyna nie daje tego obezwładniającego ściskania w piersiach, nie odbiera tchu tak jak robił to ten pierwszy. Nigdy nie poczułam więcej tego, co czułam dziesięć lat temu, gdy pierwszy raz miałam zakochałam się w kimś z wzajemnością. Jak wracam wspomnieniami do tamtych chwil, to mam wrażenie, że odtwarzam w głowie jakiś film, w którym były piękne kadry, perfekcyjne światło, scenografia i scenariusz tak romantyczny, że Pamiętnik może się schować. Idealizuję w głowie tamte uczucia i momenty, zupełnie zapominając o jednym z głównych aktorów. W tym wszystkim zupełnie nie tęsknię za moim byłym. Jakby w ogóle był w tym wszystkim statystą albo przypadkowym modelem prezentującym kolekcję uczuć wiosna/lato 2010.


Moja pierwsza miłość pokonała dla mnie ponad tysiąc trzysta kilometrów, gdy odbierałam go z dworca zupełnie nie wiedziałam co mnie czeka. Przyjedzie czy nie? Może to jakiś stary dziad zboczeniec? Spóźniłam się, nie mogłam go znaleźć, czułam że to złośliwy żart, ktoś to wymyślił, żeby zrobić mi przykrość. Aż w końcu go zobaczyłam. Tamtego lata katowałam na zmianę trzy albumy killersów, tekstowo nie bardzo się zgrywały z tym co się działo wokół mnie, ale w momencie gdy on pojawił się na moim horyzoncie, soundtrack był po prostu czystą perfekcją:

And honey when you walk my way
It makes me wanna say
Oh

Straciłam możliwość mówienia i myślenia. Gardło zacisnęło mi się boleśnie, zapomniałam jak mówić po polsku a co dopiero po angielsku. Nerwowo upychałam słuchawki do torebki, iPod spadł mi na chodnik. Nerwowo rzuciłam się za nim na ziemię, byle jeszcze nie musieć patrzeć na człowieka, który w końcu stanął przede mną i nie wyglądał na czterdziestoletniego zboczeńca-mordercę. 
Stanęliśmy naprzeciw siebie i było tak potwornie niezręcznie, że nie wiedziałam czy płonę z zażenowania, radości czy ponad trzydziestostopniowego upału. W końcu wydusiłam z siebie połamane - can I hug you?

Jechaliśmy potem autobusem. Łatwo sobie wyobrazić zatłoczony MKS w sierpniowe popołudnie, cuchnący potem i kurzem. Najmniej romantyczne miejsce na świecie, w którym - powiedziałam mu to - absolutnie nie chcę mieć pierwszego pocałunku. Ale nie zaprotestowałam i może dobrze, nic nie istniało i dalej nie istnieje w mojej pamięci poza detalami: zbliżającą się do mnie jego twarzą. Usta pachniały ciepłem i gumą do żucia.

Dojechaliśmy do hotelu w którym się zatrzymał. Usiadł na krześle i wziął mnie na kolana. Całowaliśmy się już odważniej, namiętniej, a ja tak bardzo się bałam, że nie będę potrafiła. Mówił mi cały czas że jestem piękna i że mnie kocha; w kółko powtarzał te dwie rzeczy między kolejnymi pocałunkami, jak zacięta płyta, aż wryły się w moją pamięć na całe życie. Pamiętam że miałam paznokcie pomalowane na lawendowy kolor. I zupełnie nie wiem dlaczego zapamiętałam akurat to.

Wróciłam do domu i napisałam do koleżanki wiadomość, że właśnie się pierwszy raz w życiu całowałam. Nie spałam całą noc myśląc o tym, że on jest tak blisko, a ja muszę być w domu. Jaka potworna niesprawiedliwość! Jak można oszołomionej miłością nastolatce kazać czekać?!

Podniosłam się z łóżka o siódmej rano, dłużej nie mogłam czekać, a moja mama się dziwiła, bo w wakacje nie zwlekałam się z łóżka przed południem. 
Pamiętam błękitną bluzeczkę w kwiaty i gorączkowe golenie nóg. 
Pamiętam, że od rana był upał, a mi było słabo z nerwów i niewyspania. 
Na rynku był jarmark, ludzie wysypali się w miasto i nie mogłam znaleźć go w tłumie. A gdy w końcu znalazłam, to przylgnęłam już bez nieśmiałości poprzedniego dnia. Pamiętam pocałunki w piekącym słońcu, ostre światło przebijające się przez półprzymknięte powieki. Przechylał mnie lekko do tyłu jak na starych hollywoodzkich filmach. A może sobie to po prostu dopowiedziałam, bo pasowało idealnie do scenerii w której tłum rozstępuje się, mijając nas gdy łączymy się w pocałunku. 

Pierwsze zbliżenia. Nieśmiałe wędrowanie dłońmi po nieodkrytych wcześniej ciałach. Jego dłoń na moim dekolcie nieśmiało przesuwająca się w głąb jeszcze nieodkrytych lądów. Myślałam, że wiem jakie to uczucie być podnieconym, a myliłam się tak bardzo. I już nigdy później podniecenie nie sprawiało że aż tak się dusiłam. Musiałam być niedotleniona przez okrągłe dwa tygodnie jego odwiedzin, bo nie pamiętam żebym w ogóle była w stanie oddychać. 

I w końcu seks. Chwilo trwaj - oby jak najkrócej (i na szczęście pod tym względem się nie zawiodłam). Co zabawne, po latach zamiast rozczarowania w głowie mam tylko oczarowanie. 
Jego pokój miał taki dusząco sztuczny zapach, który jest chyba w każdym tańszym hotelu. Przez zasłonięte okna wpadało delikatne ciepłe światło tańczące refleksami po moich piersiach, pierwszy raz podziwianych i dotykanych. Upał był tak nieznośny że nie dało się wyjść w palące słońce, a co innego można robić w maleńkim pokoju, gdy jest się zakochanym po uszy nastolatkiem? 
Widziałam swoje odbicie w lustrze, bardzo mi się podobało jak nasze ciała wyglądają przy sobie. 
Bolało niemiłosiernie, miłość fizyczna nie do końca trafiła w mój gust, ale dumna i zakochana krzyczałam w swojej głowie - o boże, więc to jest seks? Ja właśnie uprawiam SEKS! A jeszcze tydzień wcześniej nie wiedziałam, czy potrafię się całować!

Jednego wieczoru spadł rzęsisty deszcz, rynek był już pusty i ciemny, gdy obejmowaliśmy się na samym środku, skurczeni pod moją parasolką. Miałam koturny z odkrytymi palcami, a palce mokre i przemarznięte od zacinającego deszczu. Całował mnie namiętnie, przytrzymując moją głowę. Tak jak na filmach. Wszystko było jak na filmach, tylko sama historia dość banalna.


Ciągle potrafię sobie przypomnieć te zawroty głowy i słynne motylki w brzuchu, ale wcale nie potrafię się poczuć tak jak wtedy. Dziesięć lat później w najsolidniejszym związku mojego życia, z człowiekiem którego jestem pewna - nie czuję tej obezwładniającej euforii. Błogość - tak, ale już nie uczucie jakbym stopami sunęła kilka centymetrów nad ziemią. 
Chciałabym się tak czuć przynajmniej raz w miesiącu, jakby zamiast miesiączki miała przychodzić pierwsza miłość. Obezwładniająca, zaburzająca racjonalne myślenie i zdolność koncentracji na czymkolwiek innym poza detalami takimi jak zapach albo kolor paznokci. Tęsknię za uczuciem, ale mam jednak wątpliwości, czy zdrowo tak, oddawać się w pełni miłości, mając za sobą już dawno nastoletnie uniesienia. Pewne rzeczy powinny być zarezerwowane tylko dla tych, którym konsekwencje nie grożą odebraniem prawa jazdy albo dziecka.
Bo jak tu zmieniać pieluchy jeśli priorytetem są cudze usta?


Gdy wyjeżdżał myślałam, że pękło mi serce. Że umrę z tęsknoty. Nie umarłam. Na szczęście każde kolejne rozstanie działało na mnie jak każde kolejne pocałunki: mniej.

Oh.