Mija już cztery lata od najgorszego okresu w moim życiu. Okresu jako czasu, nie jako miesiączki. Najgorszy okres-miesiączkę w życiu mam średnio raz w miesiącu. Ale do rzeczy.
W wieku siedemnastu lat poszłam do lekarza, pani doktor nie zastanawiała się długo nad diagnozą, chociaż ja znałam ją już od dawna - depresja. Nieodstępująca mnie ani na krok, dzień w dzień rujnująca moje samopoczucie. Budziłam się nieszczęśliwa, zasypiałam jeszcze nieszczęśliwsza - bo wiedziałam, że rano będę musiała się znów obudzić. Prawie nie pamiętam tego okresu. Niewiele wychodziłam z łóżka. Chodziłam z psem na długie spacery nad Wisłę, siadałam na wale i zastanawiałam się ile jeszcze wytrzymam i jak bolesne byłoby rzucenie się w zimną toń rzeki. Jedyna osoba, której mogłam się zwierzyć, była setki kilometrów ode mnie, zajęta swoim życiem, ale i tak nie chciałam się zwierzać - wolałam zamknąć to głęboko w sobie, licząc na to, że nikt nie zauważy. Ale nie trudno było zauważyć, gdy w drodze do szkoły zawracałam do domu, żeby wrócić do łóżka. Nie chodziło nawet o to, że byłam wiecznie niewyspana, po prostu nie mogłam się zmusić, żeby przekroczyć próg mojego liceum, gdzie czułam się jak intruz, jak dziwak, persona non-grata. Miałam wrażenie, że nienawidzą mnie nauczyciele, wiedziałam, że nienawidzą mnie ludzie z klasy. A przynajmniej większość. Idąc szkolnym korytarzem, jeśli już do tej szkoły dotarłam - miałam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą, śmiejąc się ze mnie. Z tego jaka jestem - nieśmiała i niepewna, z tego jak wyglądam - tłusta i brzydka. Nie mogłam patrzeć w lustro. Nie mam nawet zdjęć z tamtego okresu, jeśli jakieś miałam, to przepadły, usunęłam wtedy facebooka. I zmieniłam szkołę.
Prawie nie pamiętam początku roku 2012, bo to ciągle było łóżko, spanie po szkole i mocne leki. Wystarczy spojrzeć na archiwum bloga, tamten okres był dla mnie pusty. Wspomnienia zaczynają się gdzieś w wakacje - mój pierwszy koncert, Mystery Jets i The Killers w Krakowie. Potem kupiłam bilet na koncert Lany, tuż przed osiemnastymi urodzinami. Osiemnastkę i to co po niej pamiętam już całkiem nieźle. Tort był tęczowy a dwa tygodnie później poszłam na urodziny kolegi i całowałam się z obcym chłopakiem, co było takie dziwne, bo przecież - kto by chciał mnie całować?
Zaraz później złamałam nogę i kolejnych kilka miesięcy spędziłam znów w łóżku - tym razem z konieczności. Z jednej strony bardzo mi to odpowiadało, z drugiej - miałam już dosyć. Więc zaczęłam coś zmieniać. Uczyłam się grać na gitarze, uczyłam się układać ładnie włosy, kupowałam ładne ubrania, bo dbanie o siebie zaczynało mi dawać cholernie dużo satysfakcji, nawet jeśli nadal siedziałam w domu ze złamaniem. Dwa tygodnie po zdjęciu gipsu pojechałam na koncert, łaziłam po Warszawie, poznawałam ludzi i mocno się malowałam. W wakacje pojechałam nad morze, na biwak z mamą i zobaczyłam Florence and The Machine po raz pierwszy na żywo. Wróciłam do życia.
Nie mówię, że mi przeszło. Zwłaszcza teraz. Jesień znów się do mnie dobiera, robi mi w pokoju bałagan, nie wypuszcza rano z łóżka, zabiera wszystkie siły i chęci. Znów łykam tabletki i cały czas czekam tylko na weekend. Ale w porównaniu do tego, jak czułam się pięć, cztery, trzy lata temu - widzę, jak wiele się zmieniło. Widzę, że mogę mieć cele, do których staram się dążyć, pozwalam sobie na marzenia inne niż te o przespaniu kilku miesięcy - i staram się je realizować. Rysuję, piszę, jem (względnie) zdrowe rzeczy, studiuję coś, czym się interesuję, czekam na kolejne koncerty, układam włosy i ubieram sukienki. I cholernie mnie to uszczęśliwia. Ostatnio myślałam, że to jednak nie daje mi takiej radości, a to nieprawda. W porównaniu do kilku lat wstecz (przecież to nie było tak dawno!) widzę, jak zmieniło się moje życie. Widzę, że jest zawsze jakaś nadzieja, nawet w sytuacjach kryzysowych. I pewnie brzmi to marnie i banalnie. Trudno.
Myślałam wczoraj dużo na ten temat. Dziś łatwiej było mi wstać z łóżka. I zaczynam wierzyć, że może jest jeszcze szansa, żeby się wyleczyć. Jestem swoją własną motywacją.
To zdjęcie z okresu, kiedy zaczęłam zbierać się do kupy. 2013 :)
Jeśli ktoś wszedł tutaj, bo liczył na to, że to będzie klasyczny coming-out, a nie przyznanie się do pięcioletniej walki z depresją, to cóż... w sumie mogę to zrobić, chociaż nigdy tego nie ukrywałam - dziewczyny też lubię!