September 2, 2015

Nostalgia

Rok temu pojechałam odwiedzić dom, w którym mieszkała moja prababcia. Stary, drewniany dom był zupełnie zarośnięty pokrzywami i różnymi chwastami, nie byliśmy nawet w stanie podejść pod drzwi, nie było zresztą po co. Zrobiliśmy odświętne zdjęcia w niedzielnych sukienkach i pojechaliśmy do bardzo starej cioci na herbatę i ciasto. Wujek jest siwy i z wąsem, ma też konia, kurki i psa. Przez chwilę czułam się tam jak w dzieciństwie, jak u prababci. 
Raz użądliła mnie pszczoła w sam czubek nosa, a moją mamę pogryzły czerwone mrówki, gdy rozłożyła koc na mrowisku. Zrywaliśmy czerwone porzeczki a babcia robiła mi z nich pierogi. I chociaż wiem, że były niesamowicie kwaśne i teraz bym ich nie jadła z takim zapałem co kiedyś, to ciągle wydaje mi się, że te pierogi były najwspanialszym jedzeniem.
Za domem był las, mój dziadek chodził na grzyby, a my na jagody. Raz mnie nie obudzili, byłam wtedy jeszcze malutkim blondaskiem, zrobiło mi się bardzo przykro. Babcia włożyła grzyby pod wiśniowym drzewem, żebym i ja mogła być grzybiarzem. Nie lubiłam jeść grzybów, ale nawet wtedy mi się podobały - soczyście brązowe, wielkie, pachnące.
Do prababci jeździliśmy całą rodziną. Ja, mama, tata, siostra, potem też brat, dziadkowie i Laki, nasz szczeniak dalmatyńczyk. Gdy już urósł, wykarmiony przez babcię na wsi, mój wujek chciał go wziąć na smyczy na spacer. Była zima i skończyło się tym, że pies ciągnął go po lodzie i brudnym śniegu z taką siłą, że mój wujek większość tej trasy pokonał na brzuchu. Tak przynajmniej mi mówili. 

Dwieście metrów od domu babci była stacja kolejowa. Ciągle pamiętam senne stukanie zwalniających pociągów późnymi wieczorami, gdy zasypiałam pod grubą pierzyną, a z kuchni słyszałam jak prababcia słucha w radiu Apelu jasnogórskiego. Nie chodzę do kościoła i nie jestem religijna, ale ta pieśń niesamowicie mnie wzrusza. Pamiętam bardzo dokładnie głos babci, która wyśpiewywała, że czuwa, że jest i że pamięta. Czasem, gdy jeszcze nie spałam, śpiewałam z nią i był to stały wieczorny rytuał, zamiast wieczorynki. 

Gdy niedawno dopiero pokazywałam mamie zdjęcia z zeszłorocznego wyjazdu, widziałam łzy gdzieś w kącikach jej oczu. "Te tory mogłyby być wszędzie, ale ja je zawsze rozpoznam" - powiedziała. Chociaż ja miło wspominam krótkie okresy na wsi, to jednak najbardziej jest to miejsce mojej mamy. Ona spędzała tam w dzieciństwie każde wakacje i święta, a potem zabierała tam raz do roku mnie i moją siostrę. 

Siedzę od ponad godziny na dworcu PKP w Kłodzku, a zaraz jadę dalej. W drodze słońce świeciło mi w twarz, wiatr wywiewał zasłonki przez okna wagonów. Czytałam książkę i co chwila spoglądałam na malujące się w oddali wzgórza. I czułam się tak cudownie rześko i wakacyjnie. 
Dworzec w Kłodzku otoczony jest wzgórzami pokrytymi suchą, żółtą trawą i zielonymi drzewami, chociaż niektóre z nich również już dają znać o nadchodzącej jesieni. I to uspokajające turkotanie starych pociągów. Czuje się wspaniale.


 _______________
Pierwsze zdjęcie to dom mojej prababci. Drugie zrobiłam w drodze do Kłodzka.

No comments:

Post a Comment