November 28, 2015

Koniec jesieni


Jesień kończy się boleśnie. Zniknęły obsypane złotem drzewa i ulice, zniknęły ciepłe promienie słońca. Omijam zamarznięte kałuże i naciągam czapkę na uszy. Cały czas marznę i brakuje mi słońca.

Po ulicach toczą się kasztany - wszystkie wypadają mi z kieszeni, jeden po drugim. Kasztany, żołędzie, suche liście, zwiędłe źdźbła trawy i ziarenka piasku. Chciałabym je złapać, podnieść, zabrać ze sobą do łóżka, ale to już nie ma sensu. Przyszła zima, kilka śmieci nie przywróci mi ciepła. będą jedynie ciążyć. Oddaję też wszystkie moje łzy, które oszczędzałam przez te kilka miesięcy, jakby w przeświadczeniu, że będą mi potrzebne. Teraz zamieniają się w śnieg i przysypią na długie miesiące wszystko, co we mnie żyje. Czekam już tylko na roztopy.
Muszę tylko jakoś przetrwać, jakoś sobie przypomnieć, że jesień nigdy mi nie służyła, nigdy nie przywiązywałam do niej wagi, tylko jak została mi tak brutalnie odebrana, to dopiero wtedy poczułam jej bolesny brak. A przecież wiedziałam, że się skończy.

Brakuje mi siły. Trochę marznę, a trochę mi już nie zależy. Tylko się już przyzwyczaiłam. Do widoku słońca i dźwięku kruszonych pod stopami liśćmi. I do zapachu, smaku i ciepła, gdy zasypiam pod Twoją pachą.
Czerpałam z każdej pory roku wszystko czego mi było trzeba, wszystko co najlepsze - każda kochała mnie po trochu, każda akceptowała inną, a ja cieszyłam się, że je wszystkie w sobie godzę. Zabrakło mi teraz jednej, tak ważnej jak pozostałe, a czuję się, jakbym nie miała nic.