July 24, 2015

Sztuka uwodzenia.

- Powiedz mi coś seksownego.
- Pomidor.


Ja nie wiem, ja nie umiem, po prostu nie potrafię. Po kimś takim jak ja można by się spodziewać, że jakakolwiek wiedza, chociażby podstawowa, jest. W końcu nie jeden chłopiec przewinął się przez moje ramiona - i niejedna dziewczyna (bo aż dwie!). Cóż więc trudnego jest w podrywaniu?
WSZYSTKO.
Jak miałam szesnaście lat, mój chłopak próbował rozmawiać ze mną o seksie. Głównie on mówił o swoich planach, a ja potakiwałam. A gdy prosił, żebym powiedziała mu coś seksownego, to mówiłam o pomidorach, bo co może być seksowniejszego od pomidorów? Są smaczne, okrągłe i czerwone. Przymioty doskonałości i seksowności.
Potem znów miałam chłopaka i zamiast gadać, to robiliśmy i nie było problemu. A potem znów nie miałam chłopaka i musiałam sobie znaleźć rozrywkę. I do tej pory nie wiem jak to możliwe, że trafiło się ich aż tylu z moimi naprawdę marnymi umiejętnościami interpersonalnymi. 

Byłam na Peep Show Ad Spectators - kobiecy głos w słuchawkach uwodził widownię. Mówiła "rozchyl uda", mówiła "włóż mi rękę w majteczki", mówiła "possij mojego sutka". Różne rzeczy mówiła. Wesołym głosikiem, szeptała raz do jednego ucha, potem do drugiego. I pomyślałam, że to przecież jednak łatwe. Nie mówi nic odkrywczego. Mówi to, co ja czasem myślę. Prosto z mostu. Może i ja bym tak potrafiła?

Nie potrafię.
Wstydzę się. Chcesz usłyszeć, że wzięłabym twojego kutasa po samo gardło? Bez szans. Raczej będę kręcić coś o rosnącym podnieceniu na myśl o smaku i zapachu, może trącę temat imponującego rozmiaru, jeśli tylko będę wystarczająco pijana. 
Raz tylko byłam w stanie być uwodzicielska w taki oczywisty sposób. Wsadziłam jego dłoń pod sukienkę i wymruczałam mu do ucha: "zobacz, czy gdybym była taka niewinna, to nosiłabym takie majtki?". Mimo to uznał, że jestem za młoda, za niewinna i na tym skończyły się moje gierki słowne.
Chciałabym być femme fatale.  Chciałabym uwodzić, flirtować i robić wrażenie. Ale nie wiem jak. Jak już włożę elegancką bieliznę, jak już zaciągniesz mnie do łóżka, to potrafię. Nie muszę wtedy męczyć się ze słowami, robię co do mnie należy. Wypinam pupę, całuję za uchem i jęczę sobie cichutko. Ale jak o tym rozmawiać? Jak być poważnym i w trakcie rozmowy nie chichotać ani nie rzucać w kółko bezsensownych żarcików? Nie wiem!

Mogę jednak zarzucić radami. Czego absolutnie nie robić w ramach podrywu:
1. Nie opowiadaj swojego snu, w którym Adolf Hitler próbuje cię zgwałcić. Serio. Jak się okazuje, to jednak nie jest łamacz lodów. 

To by było na tyle. Powinnam uczyć się na błędach, ale tego, jak widać, też nie potrafię.

July 11, 2015

Wartość dotyku.

Gdy zakochałam się po raz pierwszy byłam bardzo nieśmiała i bardzo wstydliwa. W dodatku miałam się za niesamowicie brzydką i nielubianą, więc nie było mowy o bliższych kontaktach z chłopcami. Moje koleżanki miały chłopaków, albo chociaż adoratorów, a ja z daleka patrzyłam na mój obiekt westchnień. W drugiej gimnazjum siedzieliśmy razem w ławce - tak jakby. Ławki w sali od fizyki były złączone, w jednym rzędzie siedziało sześć albo osiem osób. On siedział obok mnie, a czasem siedzenie dalej. Dyskretnie odsuwałam krzesło do tyłu, gdy tylko wstawał do tablicy - wszystko po to, żeby otarł się o moje plecy, przechodząc za mną. Raz tak dotknął mojego ramienia. Czułam jak gorąco rozlewa się po całym moim ciele, a ten dotyk ciążył mi na ramieniu jeszcze przez tydzień. Przez miesiące wystawiałam się jeszcze dalej do tyłu, coraz bardziej zagradzając mu drogę, aż w końcu zaczął chodzić naokoło.
Raz uścisnął mi rękę. Gdy zostałam sama, wąchałam swoją dłoń, próbując wyczuć zapach jego potu.
Kucałam kiedyś przy nim, gdy siedział na ławce na szkolnym korytarzu. W pewnym momencie zachwiałam się i żeby nie upaść, złapałam się jego nogi, tuż nad kolanem. I zaschło mi w ustach. Przez ułamek sekundy byłam tak blisko jego ciała i poczułam po raz pierwszy w życiu - pożądanie. Inne niż teraz, znacznie bardziej niewinne. Nie chciałam go zaciągnąć do łóżka, czy pozbawić ubrań - miałam po prostu ochotę usiąść mu na kolanach, przytulić się... pocałować. Nigdy wcześniej nie chciałam się całować, a przynajmniej nie myślałam o tym. W trzeciej klasie podstawówki miałam chłopaka i gdy chciał mnie pocałować, to powiedziałam, że bardzo chętnie, ale tylko przez kartkę. Do tamtej pory obrzydzały mnie wilgotne od śliny, wywinięte wargi. I nagle tego chciałam. Czułam się przez to ze sobą źle, sama nie wiem dlaczego. Wydawało mi się to jakieś złe. Bo przecież go nie znam. A on wcale mnie nawet nie lubi. Nikt mnie nie lubi i lubić nie będzie.
Pisałam do niego rzewne listy miłosne, żadnego nigdy nie dostarczyłam. Jeden prawie wsadziłam mu do worka z butami, ale w ostatnim momencie zrezygnowałam, zjedzona przez nerwy. Pakowałam w koperty, chowałam w pamiętniki, a potem ukrywałam w pudle pod łóżkiem, mając nadzieję, że kiedyś będę na tyle odważna, żeby mu powiedzieć.
Zimą, tuż przed feriami, wracaliśmy razem ze szkoły. Brał mnie za rękę gdy przeskakiwałam błotniste kałuże, a gdy szukałam w torbie czapki, to czekał na mnie, przytrzymując mój prezent, rozmawialiśmy i żartowaliśmy. Czułam się jak w filmie. Płatki śniegu w rudych włosach, czerwony szalik, czerwone uszy, czerwony nos i czerwone policzki. Wróciłam do domu, słuchałam romantycznej muzyki, pisałam do niego kolejny list i byłam szczęśliwa, że mnie zauważył. Nie zauważył. Ale do tej pory jestem w stanie przywołać do siebie tamtą ekscytację.

Znów się zakochuję. Nie piszę listów miłosnych, nie umieram z tęsknoty, nie zadręczam się. Moje zakochania z wiekiem stają się coraz mniej irytujące. Może więc nie są więc "zakochaniami"? Może "zauroczenie" to lepsze słowo, skoro mogę żyć ze świadomością, że nie mam go na własność. I że nie chodzimy ze sobą za ręce. Cały czas tego chcę, ale nie umieram i nie przeszkadza mi to za bardzo. Nie myślę o nim przez cały czas, nie piszę tylko o nim albo tylko do niego. Ale też nie muszę już żebrać o dotknięcia. Nie muszę marzyć o pocałunku. Jeśli chcę, to mogę usiąść mu na kolanach i  głaskać po głowie. Mogę ściągnąć mu koszulkę i całować po ramionach. Mam jego dotyk na zawołanie, gdy tylko jest blisko - bez szurania krzesłem, żeby być bliżej, bez skomplikowanych ruchów, bez robienia z siebie tracącej równowagę ofiary. Bez zażenowania. Z wiekiem cielesność przestała być zawstydzająca i łatwiej mi jest przyznać się przed samą sobą, że chcę się z kimś przespać - niż że jestem zakochana. Nie przyznam się, że tęsknię za kimś wieczorami. Nawet w liście, który nigdy nie będzie wysłany. Powinnam być szczęśliwa, mam wszystko, o czym marzyłam jako nastolatka - pocałunki, czułość, namiętność. Gdybym miała to kilka lat temu - zamiast przypadkowych dotyków w sali od fizyki - umierałabym ze szczęścia. A mi ciągle jest za mało. Gdy cielesność jest tak oczywista, tak prosta, podana na talerzu - nie doceniam jej wartości tak jak kiedyś. Ciągle czegoś mi mało. Chcę pisać rzewne listy miłosne. Ale nie umiem. Gdy ciało przestało być tabu - moje uczucia chowają się jeszcze głębiej.