December 7, 2014

Glory box

To pechowy wieczór. Przez chwilę poczułam się wybrana. Poczułam się tą jedyną. Nie w takim sensie, że na zawsze, że pierścionek, potem obrączka, niewolnictwo i "nie opuszczę cię aż do śmierci" - mam nadzieję, miła, że szybko zdechniesz. Nie. Jedyna tego wieczoru. Żadna inna kobieta, żaden inny znajomy, żadne obowiązki, wszystko nie ważne, wszystko porzucił, by zabrać mnie do siebie. Obowiązków było dużo, chętnych było dużo, ale to obietnica moich pieszczot była najbardziej przekonująca. I bałam się. Bałam, że będą ciekawsze rzeczy. A jeśli nie ciekawsze, to ważniejsze. Bo ja jestem małym nikim, nie jestem przesadnie mądra, nie jestem olśniewająco ładna, wszystko może być ciekawsze i ważniejsze ode mnie. Ale to ja mam usta pełne pocałunków, ramiona pełne przytuleń i piersi wypełnione westchnieniami. Wpadł więc w moją pułapkę, a ja byłam mu wdzięczna. Uciekł innym, dokładnie tak powiedział, że uciekł. Uciekł dla mnie i poczułam się wyjątkowa.
Napiliśmy się wina, smaczne było, ale nie znam się przecież za bardzo. Uderzyło do głowy, może, a może wcale nie, może to bliskość tak działa. Zapytał czy nie mam ochoty się poprzytulać. Oczywiście, że mam, po to tu przyszłam. Nie chciałam przytulać się pod kołdrą, teraz chyba tego żałuję, może i było gorąco, ale co z tego, przecież nie od dzisiaj wiadomo, że kołdra chroni mnie przed złem całego tego świata; głupia byłam bardzo, że nie chciałam. Gdybyśmy tulili się pod kołdrą, to nic by nam nie mogło przerwać. 
Dopadł do moich ust, zmazał czerwoną szminkę, potem własnymi wargami przeniósł ją na moją skórę - na szyję, ramiona, piersi i brzuch, a może tylko na szyję, nie było przecież tej szminki aż tak dużo. Czułam pod palcami jak jego ciało pragnie mojego, wędrowałam po nim językiem, obsypując ciepłą skórę najczulszymi pocałunkami. Sprawiałam mu przyjemność, czciłam jego ciało, czciłam go jako mężczyznę, ale tak zachłannie, jakbym czciła samego Boga, modląc się do niego na klęczkach. Zachłannie całowałam, chcąc usłyszeć więcej i więcej jęków, hymnów pochwalnych dla mojego języka. A potem się kochaliśmy, nie długo, ale namiętnie, łącząc ze sobą nasze ciała ustami, dłońmi, genitaliami. Wymienialiśmy się płynami, oddechami, dotykami i spojrzeniami. Czasami przymykał oczy, gdy było mu szczególnie przyjemnie, ale poza tym, niewiele się zmieniło, dalej był mężczyzną, który patrzył.
Tulił się potem do mojej piersi, oboje łapaliśmy oddechy, pomyślałam, że może zapytam - czy chce, żebym została na noc, czy może mam sobie iść? Ale nie, nie chciałam pytać o takie rzeczy, jeszcze powiedziałby mi to, czego nie chciałam usłyszeć, więc poprosiłam o prezent mikołajkowy. "Całuj mnie po plecach" - powiedziałam, a on całował. Nieprzewidywalnie, raz na górze, raz na dole, potem z boku, czasem po środku. Muskał wargami i palcami, a ja drżałam. Chciałam jeszcze, chciałam znowu, już zaraz odwrócę się do niego twarzą, znowu go pochłonę, jeszcze tylko jeden, dwa pocałunki. Jak ja lubię, kiedy ktoś kocha mi plecy!
I wtedy zadzwonił telefon. Nie przerwał brutalnie ciszy, bo nie było ciszy - w tle mruczała muzyka, a ja mruczałam na głównym planie, z przyjemności. Telefon przerwał brutalnie spokój, czułość, przeszkodził w pieszczotach, których tak łaknęłam, niedopieszczona.
Leżałam na łóżku, słyszałam nerwową rozmowę - więc i mnie nerwy ścisnęły w żołądku. Jeszcze nic nie zostało powiedziane, ale już wiedziałam, że to koniec, że będę musiała sobie pójść. Ale nie ruszałam się z miejsca, tkwiłam tam tak, jak mnie zostawił, mając nadzieję, że intuicja to tylko jakiś wymysł, że to jednak pomyłka. Ale to nie była pomyłka.
Za piętnaście minut przyjdą goście, wprosili się, jest mu naprawdę głupio, tak mówi, ale ja uśmiecham się nieszczerze, nawet się nie staram, żeby to wyglądało wiarygodnie, tylko mówię, że - no trudno, zdarza się. Mówi, że widzi, że jest mi przykro. Robię kwaśną minę, taki uśmiech na niby, chwilę się waham, krzywię się jeszcze trochę, dla dodania dramatyzmu i w końcu mówię, że nie jest mi przykro, że rozumiem. Wkładam na siebie ekspresowo majtki i dodaję jeszcze "przecież to dla mnie nie pierwszy, ani nie ostatni raz". Bo to nie jest nowość - dałam mu orgazm, a teraz powinnam już sobie pójść. Bo czuję się wykorzystana, niechciana, chcę żeby to wiedział, ale nie chcę mu tego powiedzieć, więc używam babskich zagrywek, domyśl się, wzrok pełen wyrzutu i słabo ukrywany zawód, smutek, złość.
Na playliście włączyła się teraz piosenka Portishead, Glory Box. Daj mi powód, by cię kochać.
- Wiesz, ta piosenka leciała w twoim aucie, jak rok temu odwoziłeś mnie na autobus - wspominam, a on kiwa głową, faktycznie, ma przecież w aucie płytę. Gratuluje mi dobrej pamięci. Nie chcę mieć takiej pamięci, bo przez moją pamięć to piosenka pożegnań z nim, a nie po prostu - piosenka.
Odprowadza mnie na zewnątrz, całuje na pożegnanie, chciałabym odejść szybkim krokiem, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem, ale nie potrafię. Nie wiem kiedy znowu się zobaczymy - za kilka miesięcy, za rok, kilka lat, nigdy? Obiecuje mi, że gdy przyjedzie następnym razem, to zabierze mnie na kolację. Nie chcę się łapać tej obietnicy, nie chcę jej słyszeć. Ale kurczowo się jej trzymam.
Pada deszcz.

Leżę w łóżku i jestem smutna. Jestem naga, boję się, że jeśli się ubiorę, to strzepię z siebie jego zapach. Jeszcze chwilę temu moje usta i język pamiętały jego gęsty, męski smak, teraz czuję już tylko posmak dymu papierosowego. Ale moja skóra ciągle pachnie nim, nami. Nie. Ja pachnę jego jaśminowym żelem pod prysznic i mieszanką naszych potów. Głównie mojego potu. Ale w mojej głowie - to jego zapach. On pachnie tak samo, a ja chcę znowu zatopić się w nim nos. Nos, usta, dłonie, całą siebie. Wącham swoje pachy, piersi, zgięcia pod łokciami, zbieram go też spomiędzy ud, jeszcze tylko w tych kilku zakamarkach utrzymał się jego zapach.
Znalazłam w internecie ten żel pod prysznic i zamówiłam sobie. Łudzę się, że przynajmniej w ten sposób będę miała go dla siebie. Z głośników płynie muzyka. Daj mi powód, by być kobietą.

September 19, 2014

Tęsknota w moim łóżku.

Podniecenie łapie mnie za nogi znienacka, chociaż niby wiedziałam, że wchodzę na grząskie tereny. Łatwo jest wmanipulować młodą kobietę w podniecenie, zwłaszcza jeśli odpowiednio dobierze się słowa. Nawet nie w tym rzecz, żeby słowa miały jakiś seksualny czy chociaż romantycznie ukierunkowany charakter. Wystarczy, że są lekkie i giętkie, wtedy już bez problemu wślizgują się w małe szczeliny, by znaleźć się pod moją kołdrą. Pożerają całkowicie, chociaż partiami. Jak już złapią za stopy, pętają mi dłonie, a gdy przez to uwięzienie nie mogę się z nich otrząsnąć, podniecenie ściska mnie za gardło, mierzwi mi włosy czułymi palcami, zaczyna lekko dusić - aż czuję to w brzuchu. Staram się to ignorować, ale wtedy jak na złość atakuje mi też serce, które o dziwo nie przyśpiesza - wręcz przeciwnie mam wrażenie, że jego bicie jest coraz cięższe i wolniejsze, jakby ospałe i ponure. Teraz już wiem, że to wcale nie było podniecenie, a jedynie zakamuflowana tęsknota. Nakrywam głowę kołdrą, chociaż to bez sensu, tak chować się przed czymś, co mam w sobie. 
Zamykam w końcu oczy i daję się ponieść uczuciu, szukając jego źródła. Odnajduję wspomnienie jego opalonej skóry i ciemnych oczu - wiem, że ich widoku nie wymażę z pamięci jeszcze przez kilka długich lat.  Idę jeszcze głębiej i w końcu znajduję, źródło ma początek w oczywistym miejscu - jego wilgotnych, miękkich ustach i ciepłych dłoniach, które dopadają do mojego ciała. Tęsknię za tym dotykiem, pamiętam miejsca na moim ciele, które miały styczność z jego ciałem, pamiętam je jak wykutą do szkoły definicję albo wzór matematyczny, ale nie mogę sobie przypomnieć samego czucia. Nie pamiętam uczucia, które we mnie rosło w tym dotyku. Pamiętam pachnący winem oddech, mam świadomość pocałunku, ale nie pamiętam pocałunku samego w sobie. Nie pamiętam uczuć mu towarzyszących, pozostają mi domysły. Mogę się domyślać podniecenia, takiego prawdziwego, pełnego namiętności, a nie tego tęsknego jak dzisiaj. I w zasadzie nic więcej.
Z tego wszystkiego boli mnie głowa - czyli tęsknota skonsumowała mnie do reszty. Czuję suchość w ustach, próbuję ukoić ją kolejnymi łykami wody truskawkowej, ale nie daje mi to żadnego spokoju, orzeźwienia. Jestem tak spragniona - aż czuję ból.
I zamiast jak normalny człowiek włożyć rękę w majtki i ugasić pragnienie, ja wstaję z łóżka i wyjmuję gruby zeszyt o przetartym grzbiecie i piszę. Ruch palców między udami na nic się nie zda, bo muszę przecież stymulować serce, tu kryje się moje podniecenie i moja tęsknota. Chciałabym być chirurgiem, tak niezwykle uzdolnionym, że mogłabym rozciąć skalpelem siebie samą i ubraną w lateksową rękawiczkę dłonią masować serce aż przestanie mi tak ciążyć i jego bicie znowu będzie niezobowiązująco lekkie. Chwytam za długopis i piszę, mając nadzieję, że chociaż tak zdejmę z siebie to drażniące uczucie w środku.

August 20, 2014

O dziewczynie upojonej słowami.



Znad szelestu liści unosił się tylko jeden dźwięk. Woda wrząca na prymitywnej kuchence. Ona miała przymknięte oczy, starała się delektować uspokajającą scenerią. Czerpać energię ze słońca padającego przez zielone liście tuż nad jej głową. Idealny spokój, który niemalże czuła, jak gdyby przepływał przez jej ciało – uczucie rozrastało się z klatki piersiowej i drążyło ją  aż do koniuszków palców. Mimo wszystko, nie potrafiło wyrzucić tych nerwów, ekscytacji z jej głowy.
Otaczały ją tylko odcienie zieleni i brązu. Brązowy taras przyłączony do brązowego domku z bali zwieszał się tuż nad stawem, pokrytym rzęsą wodną, z którego od czasu do czasu słychać było plusk rozochoconej ryby. Obracała w palcach zasuszony liść, by w końcu skruszyć go z przyjemnym chrupnięciem. Był ostatni weekend wakacji i u jej stóp leżało kilka brązowych i blado-zielonych liści, które miażdżyła w palcach. Drzewo nad nią ciągle jednak było pokryte też zielonymi, świeżymi listkami, które filtrowały światło tak, ze sprawiało wrażenie lekko zabarwionego, pasującego do zielonej scenerii.
Widok zapierał jej dech w piersiach. Był prosty, wiejski, ale na swój sposób niezwykle urokliwy. Stawy, wysepki, drewniane mosty i pałki wodne. Starała się zignorować podejrzenie ogromnych pająków, które kryją się w kątach domku i zacząć się denerwować czymś sensownym.
Było jej już trochę chłodno, zwłaszcza że ostatnie trzy godziny siedziała ciągle w miejscu. Odliczając moment na włożenie skarpetek. Miała na sobie czarną, bardzo obcisłą i bardzo krótką sukienkę, a na ramiona opadały jej płomiennie rude włosy, odcinające się wyraźnie od całej tej scenerii. Była młodziutka, całkiem ładna, jeśli lubisz takie „przy kości”, oczywiście. Zastanawiała się, jak musi wyglądać dla właścicielki ośrodka. Kobieta w średnim wieku, uśmiechająca się miło i rozmawiająca z Nim. Starszy mężczyzna, krępy, łysy, o przenikliwym spojrzeniu brązowych oczu. Z dowodów osobistych nie trudno było wywnioskować, że nie jest jej ojcem, poza tym domek, który wynajęli miał podwójne łóżko, więc jakimś wujkiem też pewnie nie. W ludzkich umysłach bardzo łatwo rodzą się brudne podejrzenia. Co dziewiętnastoletnia dziewczyna w zbyt krótkiej sukience robi przez jedną noc ze starszym mężczyzną w domku z jednym, małżeńskim łóżkiem. Pewnie się kurwi. Pewnie jedna z tych młodych, ale droższych prostytutek.
Ruda wcale się nie odzywała. Kiwała potulnie głową, że domek jej pasuje, zaścieliła łóżko i sączyła powoli wino. W sumie to czuła się jak dziecko, które nie wtrąca się w sprawy dorosłych, bo nie wie o co chodzi. Poza tym nie tylko to sprawiało, że czuła się jak smarkacz. Zawsze z nerwów plotła głupoty. Mówiła kiepskie żarty, opowiadała o problemach z dojrzewającą siostrą i śmiała się z byle czego, chociaż w głowie przeklinała się co chwilę, odnosiła wrażenie, że brzmi jak jakaś głupia gąska, ot, zwykła trzpiotka. On opowiadał jej o literaturze, o historii, a ona próbowała dodać coś od siebie, ale zupełnie jej to nie wychodziło. W szkole zawsze robiła wrażenie bardzo dojrzałej, inteligentnej, oczytanej. Mało tego, nawet się za taką uważała, ale z każdym jego słowem czuła się coraz głupsza. Imponował jej od tak wielu lat, każde jego słowo było dla niej wyjątkowo interesujące. Marzyła o tym, by kiedyś opanować słowa tak jak on je potrafił ujarzmiać. Każde zdanie sprawiało, że albo się uśmiechała, albo czuła się jakoś potwornie smutna, nic pomiędzy, nigdy nie obojętna. Mistrz słów. I ona, po prostu zwyczajna licealistka. Czuła okropne podejrzenie, że on poważnie ma ją za głupiutką panienkę i spędza z nią ten weekend tylko dlatego, że mu się podoba. Duże, okrągłe piersi, blada skóra pokryta piegami, długie i zgrabne nogi. Bała się, że nie oferuje nic poza urodą. I faktem, że była raczej łatwa, nie ma co ukrywać.
Gdy jej kieliszek opróżnił się, podniosła się z niskiego, niebieskiego leżaka i weszła do środka. Drzwi blokowało przed zamknięciem się krzesło, na którym uklękła, podpierając brodę na zwiniętych w pięści dłoniach. Obserwowała jak krzątał się po kuchni. Podgrzewał pomidorowy sos, który nie wyglądał zbyt apetycznie, pilnował makaronu gotującego się na wolnym ogniu i szykował talerze. Romantyczna kolacja, wersja polowa. Gdy była młodsza, bywała na campingach, babcia wtedy robiła zupy warzywne, albo smażyła złowioną przez dziadka rybę, ale nie zrobili jej nigdy spaghetti, na dodatek z parmezanem, który chociaż był już starty, prosto z saszetki, i tak nadawał temu wszystkiemu jakiejś niewytłumaczalnie eleganckiej atmosfery. Włoska kuchnia, dobre, czerwone wino i ledwo działająca, prawdopodobnie PRL-owska kuchenka.
Mówił jej w jakiej temperaturze powinno być wino. Bardzo łatwo upoić młodą dziewczynę słowami. A jeszcze łatwiej upoić ją słowami i winem. Wtedy jest już prawie jak upojona miłością, a upojone miłością dziewczyny rozchylają zachęcająco usta, dekolty i uda. Podwijają zalotnie sukienki, machają rzęsami i rzucają cielesne obietnice dobrej zabawy.
On był więc geniuszem, ona upojoną dziewczyną, jasne jak słońce było, że w końcu któreś się ośmieli, prawdopodobnie będzie to on, skorzystają z uchylonych ust dziewczyny, ale przymkną najpierw drzwi, żeby wścibska właścicielka nie potwierdziła swoich domysłów.
Włoska kuchnia, drogie wino, kilka poetyckich stwierdzeń i masz towarzystwo na noc w kieszeni. Wtuli się w ciebie, szukając w nocy schronienia, ciepła, ale będzie się budzić, gdy zaczniesz chrapać – i zdawać sobie sprawę, czy to na pewno odpowiednie.
Młode dziewczyny bardzo łatwo się upajają, zarówno słowami i winem, a gdy otwierają w nocy oczy, przychodzi do nich na palcach kac moralny, czasami też taki inny, zwyczajny, ale ten moralny najczęściej. Kac moralny śmieje im się prosto w twarz, że znowu dały się nabrać na poezję i namiętność polaną winem. Młode dziewczyny uciekają na drugi koniec łóżka, kulą się zasmucone i obiecują sobie, że już nigdy się ta naiwność nie powtórzy. Ale to nieprawda, bo sama naiwność upaja tak słodko, bo można udawać, że to wszystko jest dopuszczalne, bo się przecież nie wiedziało.