July 10, 2020

Kolejny raz o pierwszym pocałunku

Pierwszy raz zakochałam się jak miałam jakieś dwanaście lat. Niewinnie i niespodziewanie, nawet sama przed sobą nie mogłam tego przyznać, bo przecież jak można się zakochać w kimś obcym, a przecież wiemy, że tak naprawdę nie wiemy - kto jest po drugiej stronie. Pierwszy raz w życiu odkryłam bratnią duszę, kogoś kto rozumiał moje pomysły i problemy, bez oceniania, bo nie było co oceniać - na tamten moment byliśmy do siebie bardzo podobni. Gdy jeszcze dojrzewanie nie zrobiło z nas innych ludzi, mogliśmy pisać o wszystkim bez zgrzytów, a gdy one nadeszły, dawaliśmy sobie ze sobą spokój na kolejne miesiące, a czasem i lata, ostatecznie zawsze wracając do kolejnych maili. Nasze skrzynki odbiorcze poznały każdy burzliwy etap dojrzewania - przez nieśmiałość i pogardę dla wszystkiego co takie popularne i oczywiste (przecież trzeba było tłumaczyć sobie towarzyskie niepowodzenia swoją wyjątkowością), po pierwsze związki, matury i dorosłość. Osiem lat się od siebie odbijaliśmy, nie zakładając spotkania, jedynie o nim  śniąc i marząc na jawie, bo przecież nie ma opcji, żeby rodzice nam pozwolili. Aż w końcu dorośliśmy, zaczęliśmy  żyć po swojemu i podejmować własne, dorosłe decyzje - na śniadanie jeść lody z ciastkami, a na kolację spotykać się z nieznajomymi z internetu. 
Rano zadzwonił do mnie telefon, numer nieznany, ale głos ewidentnie znajomy i mówił tak, że musiał mnie znać i wiedzieć kim jestem, więc zaspana powiedziałam, że jasne, będę dzisiaj w domu, tylko najpierw mam dentystę, pewnie, wpadaj - bo przecież jak mnie zna, to wie gdzie ma wpadać, nikt obcy nie miał ani mojego numeru telefonu, ani danych o miejscu zamieszkania. Poszłam dalej spać i dopiero po kilku godzinach przyszła świadomość na co się zgodziłam i czyj głos usłyszałąm w słuchawce.
Ziściło się ostrzeżenie, którego bałam się jako dziecko, a spełniło się jak urodzinowe życzenie, gdy po południu dostałam sms-a ze zdjęciem charakterystycznego budynku, obok którego mieszkałam.
Prosiłam, żeby nie całował mnie od razu. Nie chciałam by pocałunek, na który czekałam tyle czasu był okraszony zapachem i posmakiem borowania, które miałam za sobą.

* * *

Poszliśmy do mnie z lekkim skrępowaniem, wiedząc do czego to prowadzi, ale z pytaniem  -  jak? Co dalej, rzucimy się na siebie jak filmowi, nienasyceni kochankowie, czy z nieśmiałością będziemy krążyć wokół tematu? Nie bawiliśmy się jednak w przepychanki słowne, przez osiem lat nagromadziliśmy wystarczającą ilość słów i wymieniliśmy się wystarczającą ilością spostrzeżeń, by w tym momencie została nam już tylko cielesność.
Położyłam się na łóżku i pociągnęłam go za rękę, a on położył się obok. Ściśnięci na pojedynczym tapczanie w końcu byliśmy bliżej siebie niż w każdej nastoletniej fantazji o spotkaniu. Prawie dziesięć lat zajęło nam dotarcie do tego miejsca i chociaż było to zupełnie niespodziewane, oboje wiedzieliśmy co teraz nastąpi.
Ten moment, tuż przed pocałunkiem, kiedy powietrze staje się gęstsze, zmysły się wyostrzają - ignorując wszystko to, co dookoła. Nie było już ciasnego, zagraconego pokoju, nie było szumu ruchliwej ulicy za oknem. Tylko ta chwila otumaniającego paraliżu, rejestrującego każdy milimetr zmniejszającej się odległości pomiędzy nami. Ciepło przyciągającej mnie do siebie, dużej męskiej dłoni na mojej talii. Głód w podbrzuszu, ścisk w klatce piersiowej, ten momentalny brak tchu, gdy nasze usta dzieliły już sekundy, a nie lata, chociaż każdy najkrótszy moment zdawał się boleśnie przeciągać. Obydwoje byliśmy wygłodniali siebie, a jednak się ociągaliśmy, jakby zetknięcie naszych warg miało zburzyć jakiś wyidealizowany obraz, który budowaliśmy w swoich głowach przez tyle lat, jakby coś miało się skończyć - pielęgnowane tyle czasu marzenie o tej chwili. Ale strach nie mógł być silniejszy od pragnienia.
- Czekałem wystarczająco długo - wyszeptał i w końcu mnie pocałował. Jego usta były miękkie i ciepłe, a pocałunki powolne i nienatrętne, dokładnie takie jakie uwielbiam i na jakie czekałam. Jego ręce nieśpiesznie podróżowały po moim ciele - po krągłościach piersi, bioder, pośladków i ud. Palce niestrudzenie maszerowały po fałdach materiału, przekopując go w poszukiwaniu wolnego kawałka nagiej skóry, aż w końcu dotarły pod spódnicę i zniknęły pod jej połami, gdzie poczułam ich poczynania, gdy sunęły w górę moich nóg. Dotykał mnie z czułością i bez pośpiechu, bo po co płoszyć czas, z którym potrafiliśmy się mierzyć całe nasze nastoletnie życie, minuta mniej czy więcej nic by już nie zmieniła.
Wyswobodziliśmy się z ubrań i błądziliśmy po swoich ciałach, porównując oczekiwania do rzeczywistości kształtów i faktur, pokonywaliśmy granice swojej wyobraźni, która nie sięgała głębiej niż za nieśmiałą krawędź nastoletniego dekoltu. Badaliśmy swoje piegi, pieprzyki, włoski i rozstępy, jakby każde nowe odkrycie było czymś wyjątkowym i niespotykanym, chociaż nasze ciała dawno już przestały być niewinne i niepoznane. Gdy dzieliliśmy wspólne fantazje o nieśmiałych pierwszych pocałunkach, nie zakładaliśmy, że będą tak odważne i dzikie, że języki nie dotkną tylko siebie nawzajem, ale i będą sunąć po słonej od potu skórze, po wypukłościach piersi i po zagłębieniach pomiędzy udami. 
Już bez zawahania, bez budowania napięcia oczekiwaniem, pchnęłam biodra w jego stronę i jednym ruchem w końcu zminimalizowałam odległość między nami do zera. Z obiektu mojej pierwszej, nieśmiałej i niewinnej miłości, w końcu uczyniłam kochanka. Dojrzałego i pewnego każdego swojego ruchu, nie nastoletniego chłopca, do którego wzdychałam przed laty. Mężczyznę, który kilkoma pocałunkami i chwilowym dotykiem uczynił sobie me ciało poddanym i pełnym uwielbienia.

* * *

Przysypiałam w jego ramionach po nocy uniesień, chcąc znów zatrzymać czas, odsunąć moment jego odejścia. Ale tak jak nasze ciała nie były już w stanie walczyć o kolejne orgazmy, tak i noc skracała się drastycznie, przypominając nam o tym, że niedługo znowu będzie trzeba wrócić do codzienności, w której nie mamy siebie obok. Przygoda kończyła się razem z jaśniejącą na widnokręgu łuną porannego światła. Patrzyłam półprzytomnie jak ubiera się i wychodzi. Próbowałam zamknąć oczy, nie podnosić się z łóżka, ale pragnienie by zobaczyć go jeszcze przez chwilę wygrało z moją dumą. Zerwałam się do okna i patrzyłam na jego plecy, jak postawna sylwetka z kaskiem pod pachą kierowała się w stronę motocyklu. Nie odwrócił się ani na moment i zostawił za sobą osiem lat rosnącego napięcia, które tej ciepłej lipcowej nocy w końcu znalazło ujście. I tak starannie pielęgnowane marzenie rozpłynęło się jak mgła, która do tej pory otulała mnie, przynosząc jakąś ucieczkę od codzienności, bo czym innym była tak długo pielęgnowana w sercu pierwsza miłość, jeszcze nawet nie do końca nastoletnia, bo ile mieliśmy wtedy lat? Dwanaście? Trzynaście? Dzieciaki.
Rozmyły się wszystkie inne wspomnienia i skojarzenia, które latami budowaliśmy sobie na odległość. Zapach suszonych kwiatów i starych książek na poddaszu domu mojej babci, gdzie latem pisałam mu swoje pierwsze listy miłosne, już przestał być symbolem nieosiągalnego, skończyło się też wracanie do snu, jakby był realnym wspomnieniem - o lesie, wspólnym spacerze i trzymaniu się za ręce, a w końcu o tym wyimaginowanym pierwszym pocałunku, który w końcu się wydarzył naprawdę i był znacznie słodszy niż mogłabym pomyśleć, ale ostatecznie pozostawił po sobie gorycz rozczarowania, bo już przestał istnieć tylko jako oczekiwanie, ale stał się przeszłością.

June 28, 2020

Wspomnienia pierwszej miłości


Strasznie to smutne, że człowiek nie czuje się przez całe życie jak przy pierwszej miłości. Może to i zdrowiej, ludzki organizm pewnie może znieść ograniczoną ilość nieprzespanych z ekscytacji nocy, ale najbardziej mnie smuci, że to uczucie już nie wraca. Każdy kolejny chłopak czy dziewczyna nie daje tego obezwładniającego ściskania w piersiach, nie odbiera tchu tak jak robił to ten pierwszy. Nigdy nie poczułam więcej tego, co czułam dziesięć lat temu, gdy pierwszy raz miałam zakochałam się w kimś z wzajemnością. Jak wracam wspomnieniami do tamtych chwil, to mam wrażenie, że odtwarzam w głowie jakiś film, w którym były piękne kadry, perfekcyjne światło, scenografia i scenariusz tak romantyczny, że Pamiętnik może się schować. Idealizuję w głowie tamte uczucia i momenty, zupełnie zapominając o jednym z głównych aktorów. W tym wszystkim zupełnie nie tęsknię za moim byłym. Jakby w ogóle był w tym wszystkim statystą albo przypadkowym modelem prezentującym kolekcję uczuć wiosna/lato 2010.


Moja pierwsza miłość pokonała dla mnie ponad tysiąc trzysta kilometrów, gdy odbierałam go z dworca zupełnie nie wiedziałam co mnie czeka. Przyjedzie czy nie? Może to jakiś stary dziad zboczeniec? Spóźniłam się, nie mogłam go znaleźć, czułam że to złośliwy żart, ktoś to wymyślił, żeby zrobić mi przykrość. Aż w końcu go zobaczyłam. Tamtego lata katowałam na zmianę trzy albumy killersów, tekstowo nie bardzo się zgrywały z tym co się działo wokół mnie, ale w momencie gdy on pojawił się na moim horyzoncie, soundtrack był po prostu czystą perfekcją:

And honey when you walk my way
It makes me wanna say
Oh

Straciłam możliwość mówienia i myślenia. Gardło zacisnęło mi się boleśnie, zapomniałam jak mówić po polsku a co dopiero po angielsku. Nerwowo upychałam słuchawki do torebki, iPod spadł mi na chodnik. Nerwowo rzuciłam się za nim na ziemię, byle jeszcze nie musieć patrzeć na człowieka, który w końcu stanął przede mną i nie wyglądał na czterdziestoletniego zboczeńca-mordercę. 
Stanęliśmy naprzeciw siebie i było tak potwornie niezręcznie, że nie wiedziałam czy płonę z zażenowania, radości czy ponad trzydziestostopniowego upału. W końcu wydusiłam z siebie połamane - can I hug you?

Jechaliśmy potem autobusem. Łatwo sobie wyobrazić zatłoczony MKS w sierpniowe popołudnie, cuchnący potem i kurzem. Najmniej romantyczne miejsce na świecie, w którym - powiedziałam mu to - absolutnie nie chcę mieć pierwszego pocałunku. Ale nie zaprotestowałam i może dobrze, nic nie istniało i dalej nie istnieje w mojej pamięci poza detalami: zbliżającą się do mnie jego twarzą. Usta pachniały ciepłem i gumą do żucia.

Dojechaliśmy do hotelu w którym się zatrzymał. Usiadł na krześle i wziął mnie na kolana. Całowaliśmy się już odważniej, namiętniej, a ja tak bardzo się bałam, że nie będę potrafiła. Mówił mi cały czas że jestem piękna i że mnie kocha; w kółko powtarzał te dwie rzeczy między kolejnymi pocałunkami, jak zacięta płyta, aż wryły się w moją pamięć na całe życie. Pamiętam że miałam paznokcie pomalowane na lawendowy kolor. I zupełnie nie wiem dlaczego zapamiętałam akurat to.

Wróciłam do domu i napisałam do koleżanki wiadomość, że właśnie się pierwszy raz w życiu całowałam. Nie spałam całą noc myśląc o tym, że on jest tak blisko, a ja muszę być w domu. Jaka potworna niesprawiedliwość! Jak można oszołomionej miłością nastolatce kazać czekać?!

Podniosłam się z łóżka o siódmej rano, dłużej nie mogłam czekać, a moja mama się dziwiła, bo w wakacje nie zwlekałam się z łóżka przed południem. 
Pamiętam błękitną bluzeczkę w kwiaty i gorączkowe golenie nóg. 
Pamiętam, że od rana był upał, a mi było słabo z nerwów i niewyspania. 
Na rynku był jarmark, ludzie wysypali się w miasto i nie mogłam znaleźć go w tłumie. A gdy w końcu znalazłam, to przylgnęłam już bez nieśmiałości poprzedniego dnia. Pamiętam pocałunki w piekącym słońcu, ostre światło przebijające się przez półprzymknięte powieki. Przechylał mnie lekko do tyłu jak na starych hollywoodzkich filmach. A może sobie to po prostu dopowiedziałam, bo pasowało idealnie do scenerii w której tłum rozstępuje się, mijając nas gdy łączymy się w pocałunku. 

Pierwsze zbliżenia. Nieśmiałe wędrowanie dłońmi po nieodkrytych wcześniej ciałach. Jego dłoń na moim dekolcie nieśmiało przesuwająca się w głąb jeszcze nieodkrytych lądów. Myślałam, że wiem jakie to uczucie być podnieconym, a myliłam się tak bardzo. I już nigdy później podniecenie nie sprawiało że aż tak się dusiłam. Musiałam być niedotleniona przez okrągłe dwa tygodnie jego odwiedzin, bo nie pamiętam żebym w ogóle była w stanie oddychać. 

I w końcu seks. Chwilo trwaj - oby jak najkrócej (i na szczęście pod tym względem się nie zawiodłam). Co zabawne, po latach zamiast rozczarowania w głowie mam tylko oczarowanie. 
Jego pokój miał taki dusząco sztuczny zapach, który jest chyba w każdym tańszym hotelu. Przez zasłonięte okna wpadało delikatne ciepłe światło tańczące refleksami po moich piersiach, pierwszy raz podziwianych i dotykanych. Upał był tak nieznośny że nie dało się wyjść w palące słońce, a co innego można robić w maleńkim pokoju, gdy jest się zakochanym po uszy nastolatkiem? 
Widziałam swoje odbicie w lustrze, bardzo mi się podobało jak nasze ciała wyglądają przy sobie. 
Bolało niemiłosiernie, miłość fizyczna nie do końca trafiła w mój gust, ale dumna i zakochana krzyczałam w swojej głowie - o boże, więc to jest seks? Ja właśnie uprawiam SEKS! A jeszcze tydzień wcześniej nie wiedziałam, czy potrafię się całować!

Jednego wieczoru spadł rzęsisty deszcz, rynek był już pusty i ciemny, gdy obejmowaliśmy się na samym środku, skurczeni pod moją parasolką. Miałam koturny z odkrytymi palcami, a palce mokre i przemarznięte od zacinającego deszczu. Całował mnie namiętnie, przytrzymując moją głowę. Tak jak na filmach. Wszystko było jak na filmach, tylko sama historia dość banalna.


Ciągle potrafię sobie przypomnieć te zawroty głowy i słynne motylki w brzuchu, ale wcale nie potrafię się poczuć tak jak wtedy. Dziesięć lat później w najsolidniejszym związku mojego życia, z człowiekiem którego jestem pewna - nie czuję tej obezwładniającej euforii. Błogość - tak, ale już nie uczucie jakbym stopami sunęła kilka centymetrów nad ziemią. 
Chciałabym się tak czuć przynajmniej raz w miesiącu, jakby zamiast miesiączki miała przychodzić pierwsza miłość. Obezwładniająca, zaburzająca racjonalne myślenie i zdolność koncentracji na czymkolwiek innym poza detalami takimi jak zapach albo kolor paznokci. Tęsknię za uczuciem, ale mam jednak wątpliwości, czy zdrowo tak, oddawać się w pełni miłości, mając za sobą już dawno nastoletnie uniesienia. Pewne rzeczy powinny być zarezerwowane tylko dla tych, którym konsekwencje nie grożą odebraniem prawa jazdy albo dziecka.
Bo jak tu zmieniać pieluchy jeśli priorytetem są cudze usta?


Gdy wyjeżdżał myślałam, że pękło mi serce. Że umrę z tęsknoty. Nie umarłam. Na szczęście każde kolejne rozstanie działało na mnie jak każde kolejne pocałunki: mniej.

Oh.