August 6, 2015

Przeprosiny

Zimę spędziłam u boku Karola. Kolejna internetowa znajomość, do której od samego początku nie byłam przekonana, a jednak ciągnęłam ją na siłę, żeby tylko nie czuć się tak samotna. 
Kolejna internetowa znajomość i kolejna nieodpowiedzialna randka. Zaprosiłam go do siebie, bo było za zimno, żebym wychodziła z domu. I tak uznałam, że będę chociaż trochę odpowiedzialna, wyjdę po niego dwa przystanki od siebie i jeśli mi się nie spodoba, to ucieknę. Nie spodobał mi się przesadnie, ale nie uciekłam. I chociaż byłam zaniepokojona, to zaprosiłam go do swojego pustego mieszkania i patrzyłam jak robi mi naleśniki. Powiedziałam, że współlokatorki pewnie niedługo wrócą - żebym czuła się bezpieczniej, ale wiedziałam, że nie będzie ich do rana.
Powinnam być zmartwiona. Postawny, wielki facet. Wysoki, umięśniony, masywny. Jedna jego dłoń była jak dwie moje. Gdyby tylko chciał zrobić my krzywdę, nie miałabym nawet możliwości ucieczki. A jednak najgorszą rzeczą, jaką mi zrobił, były łaskotki.
(Ja naprawdę bardzo nie lubię łaskotek).

Lubiłam wsadzać palce w jego gęstą, rudą brodę. Lubiłam w słabym świetle lampek choinkowych liczyć piegi, którymi pokryte były całe jego plecy i ramiona. Lubiłam czuć ciepło, gdy mnie obejmował. Lubiłam to, że roztaczał nade mną opiekę. Raz został ze mną na noc, żeby wstać o piątej i zawieźć mnie na pociąg do domu. Nadchodziły święta.
Sporo się kłóciliśmy. Przez większość czasu. Był zazdrosny, że nie będę potrafiła nigdy skupić się na uczuciach do kogokolwiek, jeśli ciągle będę tęsknić za mężczyzną, który patrzył. Był zły, że byli inni. Nie teraz, dawniej, przed nim. Nic mu nie obiecywałam, a on ciągle podejrzliwie szukał innych. Krytykował, zawstydzał, obrażał, doprowadzał mnie do szału, nie rozumiejąc sposobu, w jaki żyję. I każda taka kłótnia doprowadzała mnie do wściekłości, bo nie lubię być ograniczana przez kogoś, w kim nie jestem ślepo zakochana. A w nim nie byłam. Drażnił mnie jego brak ambicji, a przynajmniej takich ambicji, które w jakimś stopniu splatałyby się z moimi. Drażniła mnie jego nijakość. Drażniła mnie ilość i rodzaj alkoholu, jaki przy mnie pił, bo przypominał mi ojca. Drażniła mnie jego upartość, jego złośliwość i zazdrość. I przy każdej kłótni czułam ulgę, że to już koniec i w końcu mam pretekst, żeby w końcu się go pozbyć. Powiedzieć, że nie wytrzymuję, że nie chcę go więcej widzieć i powinien zniknąć z mojego życia. Zwierzałam się współlokatorce, że znów przesadził i bardzo mnie to cieszy, bo mogę mu powiedzieć, że to wina tej sprzeczki, zamiast niegrzecznie oznajmić - "wcale mi się nie podobasz".
Ale nie potrafiłam. Za bardzo, za szybko się przywiązałam. I zaraz robiłam z siebie ofiarę, żeby tylko przygarnął mnie z powrotem. Udawałam, że mi przykro za to co powiedziałam, czy zrobiłam. Udawałam, że to ja byłam winna, chociaż to jego ciągle winiłam, byle tylko nie zasypiać samotnie.
Raz tak dyskutowaliśmy w święta. Znów był zły, a ja znów kombinowałam i kręciłam, udając, że naprawdę chcę, ale problem leży w mojej naturze, niechęci do stałości, wcale nie w tym - że go nie lubię. Dopóki nie dostałam wiadomości, gdy zasiadałam do Wigilii. Chcę Cię. I to mi wystarczyło. Bo potrzebowałam tego. I nagle przestałam się gniewać i szukać ucieczki. Chciałam, żeby chociaż przez chwilę ktoś mnie chciał. Odpisałam mu, że też go chcę i byłam tego całkiem pewna.
Gdy wróciłam po świętach, mieszkanie wydawało się takie puste, smutne. Trochę straszne. Poprzestawiałam wszystkie swoje rzeczy i nie znosząc dalej samotności, poprosiłam, by do mnie przyjechał. Chciał mnie. A ja chciałam, żeby ktoś mnie chciał.
W tym czasie wszystko mi się rozsypywało. Depresja wracała dużymi krokami, do czego wstyd było mi się przed nim przyznać, a zaliczanie przedmiotów stało się dla mnie niemożliwe. Bo nie miałam już na nic siły. Zasypiałam dopiero o czwartej nad ranem, wściekając się na to, że on może spokojnie spać w moim łóżku, a mi jest albo za gorąco, albo za zimno. Próbowałam czytać książkę, przeglądać tumblra, ale nic mnie nie uspokajało i w końcu co dwadzieścia minut wychodziłam na balkon na papierosa, żeby sobie popłakać - i liczyłam na to, że ten cichy szloch go obudzi. Że przyjdzie do mnie, zabierze mnie do łóżka i uda mu się mnie uśpić. Chociaż nie umiem sobie wyobrazić co musiałby wtedy zrobić, żebym usnęła.

Raz, jak gdyby nigdy nic, napisał mi, że nie mogę do niego przyjść, bo narzeczonej się nie spodoba.
Może żartował, może kłamał, może był ciekawy mojej reakcji. A może faktycznie miał narzeczoną?
Już nigdy się do niego nie odezwałam. W końcu miałam powód, by nie ciągnąć tego dalej, by nie oszukiwać ani siebie, ani jego. By nie doprowadzać się co chwilę do wściekłości tylko dlatego, że potrzebowałam czyjegoś ciepła w styczniowe noce. 
Źle znoszę samotność. I gdyby pojawił się przede mną teraz, to znając siebie, pewnie znów udawałabym ofiarę. Znów byłabym niewinna i potrzebująca i chociaż dalej nie widzę w nim człowieka, w którym byłabym w stanie się zakochać, to udawałabym, że jestem blisko. Że chcę. Że tęsknię. Że potrzebuję. I że czekałam.

Przepraszam.

1 comment: