Gdy miałam
osiemnaście lat – zrobiłam coś bardzo głupiego. W zasadzie zrobiłam bardzo
wiele głupich rzeczy, zwłaszcza jako osiemnastolatka, ale ta była jedną z
najgłupszych i najbardziej nieodpowiedzialnych. I przy okazji najbardziej
romantycznych.
Poznałam na okcupid
Wojtka. Wydawał się być naprawdę fajny – słuchał dobrej muzyki, robił
fantastyczne zdjęcia (studiował na filmówce!) – i mieszkał nad morzem. Pisało
nam się tak dobrze, że nawet nie czułam się źle z faktem, że wysłał mi zdjęcie
swojego penisa i dopisał, że myśli o mnie. Myślałam wtedy, że to nawet urocze. I
byłam z siebie dumna, że myśl o mnie postawiła kogoś na baczność, chociaż teraz wiem, że mógł pomyśleć o kimkolwiek i efekt byłby ten sam.
Po kilku dniach
czatowania – zaprosił mnie do siebie. Byłam nieco przeziębiona i nie chciało mi
się zrobić sobie herbaty – więc napisałam, żeby on mi zrobił. „To najpierw
przyjedź”. Okazało się, że mówił poważnie. I chociaż „znałam” go tylko kilka
dni, uznałam, że to fantastyczny pomysł. Siedziałam sama w mieszkaniu, więc
musiałam najpierw zadzwonić do mamy, powiedzieć, że koleżanka mnie zaprosiła do
brata nad morze, ustalić z koleżanką, że tak właśnie było – a potem spakowałam
torbę – co w tym wszystkim było najgorsze, bo nienawidzę się pakować i zawsze
odkładam to na ostatnią chwilę. Byłam jednak tak podekscytowana, że spakowałam
się aż dzień przed wyjazdem.
A potem
pojechałam. Na drugi koniec Polski. Zupełnie sama. Okłamując moją mamę. Do
obcego faceta, starszego o całe pięć lat. Który wysłał mi zdjęcie swojego
penisa w stanie erekcji. Nie mówcie nic mamie. A już babci tym bardziej.
Gdy miałam przed
sobą jeszcze godzinę podróży – zaczęłam się dopiero denerwować. Już pomijając
fakt, że może być brzydkim gwałcicielem albo mordercą – może być po prostu
żartownisiem, który nie pojawi się tam wcale. A ja jestem kilka stówek w plecy,
bo postanowiłam przejechać się do Gdyni tak sobie. Na dworcu pewnie ktoś mnie
jeszcze okradnie i już w ogóle nie będę mogła nigdy wrócić do domu. W dodatku w życiu nie
byłam w Gdyni. Raz byłam w Gdańsku, ale byli nauczyciele i koleżanki. I nie
była to pierwsza w nocy.
Pamiętam, że
czytałam w Wysokich Obcasach artykuł o Banksym, a drugi był o tym, że jesteśmy
piękne, niezależnie od swojego ciała, co było pokrzepiające, bo akurat na
brzuchu wyszły mi paskudne, czerwone rozstępy, a ja miałam ze sobą tylko dwuczęściowy
kostium kąpielowy. Poznałam też w podróży chłopaka, który był trochę nudny i
jakiś taki harcerski, bo jechał sam pod namiot gdzieś nad jezioro. Przez
rozmowę z nim przestałam odpisywać na sms-y Wojtka i jak w końcu mu wyjaśniłam
czemu milczałam, napisał mi, że martwił się, że mu ktoś uprowadził jego diabła. Pomyślałam, że to najbardziej urocze słowa jakie kiedykolwiek
usłyszałam. To on jako pierwszy nazwał mnie też małą cholerą – i sentyment pozostał
do tej pory.Wolę być diabłem, cholerą i epidemią dżumy niż misiaczkiem, kotkiem i żabką. Chyba.
Na dodatek
zaczęłam się denerwować, że malutkie dworce są takie nieoświetlone i nie widzę
na tabliczkach gdzie jestem. A co jeśli już przejechałam stację, na której
miałam wysiąść? I mój telefon był już prawie całkiem wyczerpany –
koniec, nie odnajdziemy się i to on pomyśli, że to ja go wystawiłam. Już po
mnie.
Najgorszy stres
przyszedł, gdy napisał, żebym wysiadła w Sopocie, będzie mu bliżej podjechać.
Oboże. A co jak przejechałam już Sopot? Nie wiem w jakiej kolejności są stacje
kolejowe w Trójmieście. W Sopocie też pewnie go nie będzie. Leży sobie pewnie w
łóżku, pisze do mnie sms-y i śmieje się z głupiej dziewczyny, która tak się
dała nabrać po kilku dniach znajomości.
Koniec końców,
podróż skończyła się dobrze. Nie zdążyłam dobrze wysiąść z pociągu, a już ktoś
mnie obejmował, nosił i całował. Nie mogłam nawet stwierdzić czy warto, bo z
tak bliskiej odległości nie umiałam powiedzieć, czy faktycznie jest tak
przystojny jak na zdjęciach.
Był. Był
najpiękniejszym chłopcem z jakim do tamtej pory byłam. Miał ciemne włosy,
niesamowicie długie rzęsy, a powieki, uszy, ramiona i dłonie były skromnie
obsypane ciemnymi piegami. Chciałam wycałować każdy ten pieg z osobna i pewnie
byłam na dobrej drodze.
Spędziłam u niego
w mieszkaniu trzy noce. Pierwszej włączył jakiś ambitny film, nawet nie wiem o
czym był, bo od razu zaczęliśmy się kochać. Potem zabrał mnie pod prysznic i
wcale się nie wstydziłam, że jestem gruba. Byłam po prostu zmęczona podróżą i
brakiem snu, ale wolę sobie wmawiać, że jego obecność sprawiała, że nie miałam
kompleksów.
Zabierał mnie na
wycieczki nad morze – na jakieś opustoszałe (w porównaniu do sopockiego) molo,
albo na dziką plażę. Zabrał mnie do Malborka – na co cieszyłam się jak dziecko.
Chodziliśmy po starym mieście w Sopocie i Gdańsku, jedliśmy lody, piliśmy
mrożoną kawę, a na obiady chodziliśmy do restauracji i nigdy nie pozwalał,
żebym płaciła. Chciał się mną opiekować – i robił to. Chodził obejmując mnie,
trzymał za rękę i tulił do snu. A gdy wpadałam w zły humor, pocieszał mnie.
Upiekłam mu nawet ciasto, chociaż to akurat nie powinno nikogo dziwić.
Jednej nocy oboje
byliśmy w złych humorach, a ja zdałam sobie sprawę, że zostawiłam telefon w
pokoju z balkonem. Wstałam więc z łóżka, żeby po niego pójść, ale gdy zapytał
gdzie idę, to odparłam beznadziejnym żartem – idę skoczyć z balkonu.
Momentalnie
wyskoczył z łóżka, złapał mnie za rękę i zaciągnął z powrotem do sypialni.
Powiedziałam, że to tylko taki żart – i jeszcze bardziej się zdenerwował. "To
wcale nie jest śmieszne." Jak był taki wkurzony to faktycznie, śmiesznie nie
było. Ale z drugiej strony, mimo jeszcze gorszego nastroju, to momentalnie się w
nim zakochałam. Przejmował się mną. Martwił się o mnie. Wystraszył się. I nie
śmieszyły go samobójcze żarciki. Jak mogłabym się nie zakochać?
W dzień mojego
wyjazdu dużo mnie przytulał. Mówił, że jestem piękna i powinnam mieć o sobie
lepsze zdanie. Chciał kupić mi bilet do domu w sypialnianym wagonie, ale się
nie zgodziłam. Potem żałowałam, bo było mi okropnie niewygodnie. Cudownie
całował na pożegnanie i wydawało mi się, że te pocałunki zwiastują kolejne
spotkanie.
Gdy wróciłam do
domu – czasem ze sobą pisaliśmy, a potem prawie wcale, a potem ja pisałam, ale nie dostawałam odpowiedzi. Usilnie próbowałam się z nim skontaktować, bo
wydaje mi się, że zostawiłam u niego jedną z ulubionych sukienek – ale już
nigdy mi nie odpisał.
Mimo trochę
niefortunnego zakończenia znajomości, często go wspominam. I cały ten wyjazd. Spontaniczność. I naiwność. I jak dobrze wszystko się potoczyło. Mogłam
umrzeć. Zakładałam, że umrę. Tymczasem przeżyłam kilka najcudowniejszych dni
życia.
I smutno mi, bo
wiem, że takie historie zdarzają się tylko raz w życiu. Wykorzystałam swoją
szansę na spontaniczną romantyczność. Prawdopodobnie nie znaczy to, że już nikt
nigdy się mną tak nie zaopiekuje, ale tak się czuję. Jakbym przeżyła wszystko
co wspaniałe tamtego lata – i każde kolejne będzie tylko gorsze, bledsze, mniej
wyraźne. Minęły tylko dwa lata, a ja czuję się… staro. Bo wiem, że już nigdy nie będę tak bardzo spontaniczna, naiwna i odważna. I nawet jeśli sytuacja by się powtórzyła, to pewnie zareagowałabym inaczej. Nie odważyłabym się ruszyć w podróż.
W moim rodzinnym
domu, w moim pokoju, nad moim biurkiem ciągle wisi pocztówka plaży w Gdynii.
on cię po prostu wykorzystał, nie wiem co w tym cudownego.
ReplyDeleteRównie dobrze można stwierdzić, że ja go wykorzystałam - spędziłam kilka dni nad morzem nie płacąc za nic prócz przejazdu, a do tego się naprzytulałam i nacałowałam. Uważasz, że to nie jest cudowne? ;)
Deletenie, nie jest. istnieje pewna różnica między fizycznym a materialnym wykorzystaniem. poza tym pisząc o ryzyku w tak beztroskim tonie sugerujesz, że nie wyciągnęłaś raczej jakichś większych wniosków.
DeleteJasne, że jest różnica, ale w tym przypadku niewielka i tym wkorzystaniem byliśmy sobie równi - i ja nie czuję się wykorzystana. Zakładam, że on też nie. Nie robiłam nic wbrew sobie i wiedziałam na co się piszę.
DeleteWnioski? Ztej konkretnej historii, która skończyła się dobrze można wywnioskować, że warto ryzykować. Skoro już pytasz o wnioski, bo przecież tak to wygląda. Co nie znaczy, że nie jestem świadoma ryzyka i ewentualnych konsekwencji. Ale nie zamierzam moralizować, bo to nie moja rola. Ja tu tylko opowiadam historie.
Przyjemnie się Ciebie czyta ;)
ReplyDeletePowiem tak:ja na miejscu Kamili czułabym się wykorzystana, ale weźmy pod uwagę kilka rzeczy:skoro ów osobnik wysłał Milce zdjęcie swojego przyrodzenia w pełnej gotowości, to ona z pewnością jadąc do niego musiała brać pod uwagę to, że on będzie chciał od niej czegoś więcej, czyli seksu. To raz. Drugi raz:jeśli więc się na to pisała, i jak pisze w komentarzu "(...) z wykorzystaniem byliśmy sobie równi i ja nie czuję się wykorzystana" to najwidoczniej Mila nie była też już wtedy dziewicą, więc jako tako nie czuła się też pewnie dlatego wykorzystana, nie miała w zasadzie nic do stracenia. Po prostu trafił się przystojny chłopak, dziewczyna była spragniona bliskości, intymności, on dodatkowo wynagrodził jej tą wspólną noc właśnie poprzez obiady, kolacje, spędzanie z nią czasu itd. Rozczarowanie pewnie było, że on się nie odezwał, ale ileż oni się znali , odległość jeszcze niemała, z góry ta relacja była skazana na porażkę. Kamila mogła jednak stracić coś więcej:mogła zostać zgwałcona, mogła zostać wystawiona, wywieziona. Ta podróż była bardzo ryzykowna z jej strony. Ja osobiście w życiu bym się nie zdecydowała na tą podróż, tak więc gratuluję odwagi.
ReplyDelete