Pierwszy raz zakochałam się jak miałam jakieś dwanaście lat. Niewinnie i niespodziewanie, nawet sama przed sobą nie mogłam tego przyznać, bo przecież jak można się zakochać w kimś obcym, a przecież wiemy, że tak naprawdę nie wiemy - kto jest po drugiej stronie. Pierwszy raz w życiu odkryłam bratnią duszę, kogoś kto rozumiał moje pomysły i problemy, bez oceniania, bo nie było co oceniać - na tamten moment byliśmy do siebie bardzo podobni. Gdy jeszcze dojrzewanie nie zrobiło z nas innych ludzi, mogliśmy pisać o wszystkim bez zgrzytów, a gdy one nadeszły, dawaliśmy sobie ze sobą spokój na kolejne miesiące, a czasem i lata, ostatecznie zawsze wracając do kolejnych maili. Nasze skrzynki odbiorcze poznały każdy burzliwy etap dojrzewania - przez nieśmiałość i pogardę dla wszystkiego co takie popularne i oczywiste (przecież trzeba było tłumaczyć sobie towarzyskie niepowodzenia swoją wyjątkowością), po pierwsze związki, matury i dorosłość. Osiem lat się od siebie odbijaliśmy, nie zakładając spotkania, jedynie o nim śniąc i marząc na jawie, bo przecież nie ma opcji, żeby rodzice nam pozwolili. Aż w końcu dorośliśmy, zaczęliśmy żyć po swojemu i podejmować własne, dorosłe decyzje - na śniadanie jeść lody z ciastkami, a na kolację spotykać się z nieznajomymi z internetu.
Rano zadzwonił do mnie telefon, numer nieznany, ale głos ewidentnie znajomy i mówił tak, że musiał mnie znać i wiedzieć kim jestem, więc zaspana powiedziałam, że jasne, będę dzisiaj w domu, tylko najpierw mam dentystę, pewnie, wpadaj - bo przecież jak mnie zna, to wie gdzie ma wpadać, nikt obcy nie miał ani mojego numeru telefonu, ani danych o miejscu zamieszkania. Poszłam dalej spać i dopiero po kilku godzinach przyszła świadomość na co się zgodziłam i czyj głos usłyszałąm w słuchawce.
Ziściło się ostrzeżenie, którego bałam się jako dziecko, a spełniło się jak urodzinowe życzenie, gdy po południu dostałam sms-a ze zdjęciem charakterystycznego budynku, obok którego mieszkałam.
Prosiłam, żeby nie całował mnie od razu. Nie chciałam by pocałunek, na który czekałam tyle czasu był okraszony zapachem i posmakiem borowania, które miałam za sobą.
Ziściło się ostrzeżenie, którego bałam się jako dziecko, a spełniło się jak urodzinowe życzenie, gdy po południu dostałam sms-a ze zdjęciem charakterystycznego budynku, obok którego mieszkałam.
Prosiłam, żeby nie całował mnie od razu. Nie chciałam by pocałunek, na który czekałam tyle czasu był okraszony zapachem i posmakiem borowania, które miałam za sobą.
* * *
Poszliśmy do mnie z lekkim skrępowaniem, wiedząc do czego to prowadzi, ale z pytaniem - jak? Co dalej, rzucimy się na siebie jak filmowi, nienasyceni kochankowie, czy z nieśmiałością będziemy krążyć wokół tematu? Nie bawiliśmy się jednak w przepychanki słowne, przez osiem lat nagromadziliśmy wystarczającą ilość słów i wymieniliśmy się wystarczającą ilością spostrzeżeń, by w tym momencie została nam już tylko cielesność.
Położyłam się na łóżku i pociągnęłam go za rękę, a on położył się obok. Ściśnięci na pojedynczym tapczanie w końcu byliśmy bliżej siebie niż w każdej nastoletniej fantazji o spotkaniu. Prawie dziesięć lat zajęło nam dotarcie do tego miejsca i chociaż było to zupełnie niespodziewane, oboje wiedzieliśmy co teraz nastąpi.
Położyłam się na łóżku i pociągnęłam go za rękę, a on położył się obok. Ściśnięci na pojedynczym tapczanie w końcu byliśmy bliżej siebie niż w każdej nastoletniej fantazji o spotkaniu. Prawie dziesięć lat zajęło nam dotarcie do tego miejsca i chociaż było to zupełnie niespodziewane, oboje wiedzieliśmy co teraz nastąpi.
Ten moment, tuż przed pocałunkiem, kiedy powietrze staje się gęstsze, zmysły się wyostrzają - ignorując wszystko to, co dookoła. Nie było już ciasnego, zagraconego pokoju, nie było szumu ruchliwej ulicy za oknem. Tylko ta chwila otumaniającego paraliżu, rejestrującego każdy milimetr zmniejszającej się odległości pomiędzy nami. Ciepło przyciągającej mnie do siebie, dużej męskiej dłoni na mojej talii. Głód w podbrzuszu, ścisk w klatce piersiowej, ten momentalny brak tchu, gdy nasze usta dzieliły już sekundy, a nie lata, chociaż każdy najkrótszy moment zdawał się boleśnie przeciągać. Obydwoje byliśmy wygłodniali siebie, a jednak się ociągaliśmy, jakby zetknięcie naszych warg miało zburzyć jakiś wyidealizowany obraz, który budowaliśmy w swoich głowach przez tyle lat, jakby coś miało się skończyć - pielęgnowane tyle czasu marzenie o tej chwili. Ale strach nie mógł być silniejszy od pragnienia.
- Czekałem wystarczająco długo - wyszeptał i w końcu mnie pocałował. Jego usta były miękkie i ciepłe, a pocałunki powolne i nienatrętne, dokładnie takie jakie uwielbiam i na jakie czekałam. Jego ręce nieśpiesznie podróżowały po moim ciele - po krągłościach piersi, bioder, pośladków i ud. Palce niestrudzenie maszerowały po fałdach materiału, przekopując go w poszukiwaniu wolnego kawałka nagiej skóry, aż w końcu dotarły pod spódnicę i zniknęły pod jej połami, gdzie poczułam ich poczynania, gdy sunęły w górę moich nóg. Dotykał mnie z czułością i bez pośpiechu, bo po co płoszyć czas, z którym potrafiliśmy się mierzyć całe nasze nastoletnie życie, minuta mniej czy więcej nic by już nie zmieniła.
Wyswobodziliśmy się z ubrań i błądziliśmy po swoich ciałach, porównując oczekiwania do rzeczywistości kształtów i faktur, pokonywaliśmy granice swojej wyobraźni, która nie sięgała głębiej niż za nieśmiałą krawędź nastoletniego dekoltu. Badaliśmy swoje piegi, pieprzyki, włoski i rozstępy, jakby każde nowe odkrycie było czymś wyjątkowym i niespotykanym, chociaż nasze ciała dawno już przestały być niewinne i niepoznane. Gdy dzieliliśmy wspólne fantazje o nieśmiałych pierwszych pocałunkach, nie zakładaliśmy, że będą tak odważne i dzikie, że języki nie dotkną tylko siebie nawzajem, ale i będą sunąć po słonej od potu skórze, po wypukłościach piersi i po zagłębieniach pomiędzy udami.
Już bez zawahania, bez budowania napięcia oczekiwaniem, pchnęłam biodra w jego stronę i jednym ruchem w końcu zminimalizowałam odległość między nami do zera. Z obiektu mojej pierwszej, nieśmiałej i niewinnej miłości, w końcu uczyniłam kochanka. Dojrzałego i pewnego każdego swojego ruchu, nie nastoletniego chłopca, do którego wzdychałam przed laty. Mężczyznę, który kilkoma pocałunkami i chwilowym dotykiem uczynił sobie me ciało poddanym i pełnym uwielbienia.
* * *
Przysypiałam w jego ramionach po nocy uniesień, chcąc znów zatrzymać czas, odsunąć moment jego odejścia. Ale tak jak nasze ciała nie były już w stanie walczyć o kolejne orgazmy, tak i noc skracała się drastycznie, przypominając nam o tym, że niedługo znowu będzie trzeba wrócić do codzienności, w której nie mamy siebie obok. Przygoda kończyła się razem z jaśniejącą na widnokręgu łuną porannego światła. Patrzyłam półprzytomnie jak ubiera się i wychodzi. Próbowałam zamknąć oczy, nie podnosić się z łóżka, ale pragnienie by zobaczyć go jeszcze przez chwilę wygrało z moją dumą. Zerwałam się do okna i patrzyłam na jego plecy, jak postawna sylwetka z kaskiem pod pachą kierowała się w stronę motocyklu. Nie odwrócił się ani na moment i zostawił za sobą osiem lat rosnącego napięcia, które tej ciepłej lipcowej nocy w końcu znalazło ujście. I tak starannie pielęgnowane marzenie rozpłynęło się jak mgła, która do tej pory otulała mnie, przynosząc jakąś ucieczkę od codzienności, bo czym innym była tak długo pielęgnowana w sercu pierwsza miłość, jeszcze nawet nie do końca nastoletnia, bo ile mieliśmy wtedy lat? Dwanaście? Trzynaście? Dzieciaki.
Rozmyły się wszystkie inne wspomnienia i skojarzenia, które latami budowaliśmy sobie na odległość. Zapach suszonych kwiatów i starych książek na poddaszu domu mojej babci, gdzie latem pisałam mu swoje pierwsze listy miłosne, już przestał być symbolem nieosiągalnego, skończyło się też wracanie do snu, jakby był realnym wspomnieniem - o lesie, wspólnym spacerze i trzymaniu się za ręce, a w końcu o tym wyimaginowanym pierwszym pocałunku, który w końcu się wydarzył naprawdę i był znacznie słodszy niż mogłabym pomyśleć, ale ostatecznie pozostawił po sobie gorycz rozczarowania, bo już przestał istnieć tylko jako oczekiwanie, ale stał się przeszłością.
Rozmyły się wszystkie inne wspomnienia i skojarzenia, które latami budowaliśmy sobie na odległość. Zapach suszonych kwiatów i starych książek na poddaszu domu mojej babci, gdzie latem pisałam mu swoje pierwsze listy miłosne, już przestał być symbolem nieosiągalnego, skończyło się też wracanie do snu, jakby był realnym wspomnieniem - o lesie, wspólnym spacerze i trzymaniu się za ręce, a w końcu o tym wyimaginowanym pierwszym pocałunku, który w końcu się wydarzył naprawdę i był znacznie słodszy niż mogłabym pomyśleć, ale ostatecznie pozostawił po sobie gorycz rozczarowania, bo już przestał istnieć tylko jako oczekiwanie, ale stał się przeszłością.
No comments:
Post a Comment