Czytałam dzisiaj komentarze na facebooku. Niczym kościelni urzędnicy, ludzie rzucali gromami w dwie lesbijki, bo mają czelność całować się w miejscu publicznym. Ale pomijając homofobiczne teksty, dużo ludzi w ogóle mówiło, że całowanie się w miejscu publicznym jest takie obrzydliwe. Co za paskudztwo, kleić się do siebie przy ludziach. Z językiem to do sypialni a nie parku, tramwaju czy galerii. Bo co dzieci powiedzą, co my powiemy, gdy jesteśmy samotni i tylko możemy popatrzeć i pozazdrościć i wspominać, że może kiedyś i my tak umieliśmy.
Nie jestem wcale lepsza. Też czasem patrzę z obrzydzeniem na pary, które mimo ludzi dookoła wkładają sobie języki do gardeł. Łe, jak tak można, przy ludziach. Ale wiem czemu tego nie lubię. Nie brzydzi mnie myśl o ich ślinie, ani o wymianie bakterii. Nie obrzydzają mnie spragnione języki. Po prostu wiem, że jestem zazdrosna. Też chcę, żeby ktoś mocno mnie obejmował, chronił przed lodowatym wiatrem, rozgrzewał wargami. Żeby pragnął mnie tak bardzo, że nie mógłby się powstrzymać aż dojdziemy do domu. Tęsknię za tym. I mnie to drażni.
Czasami nie pozwalam się tak całować. Nie chcę, żeby ktokolwiek widział, oceniał. Nie chcę tym okazywaniem czułości nikogo zgorszyć, nikomu przeszkadzać. Ale może wtedy nie kocham zbyt mocno, nie zależy mi wystarczająco, jeśli ważniejsze jest to, co ludzie powiedzą, co ludzi obrzydzi.
Ale czasami o tym nie myślę. Tak było z W.
Chodziliśmy nocą po mieście, było trochę niezręcznie, zawsze jest niezręcznie na pierwszych randkach. Usiedliśmy na jakiejś ławce i było mi trochę zimno w krótkiej sukience. Chociaż był początek czerwca, to przez cały dzień padał deszcz, więc nocą dreszcze z zimna były idealnym pretekstem by siąść bliżej siebie, by objąć się nawzajem.
Niebo było całkowicie zachmurzone, nie było widać ani jednej gwiazdy, nie było widać księżyca, same uliczne latarnie. Żartowaliśmy więc, że ta najbliższa nas jest księżycem, który dodaje wieczorowi romantyczności. Byliśmy tak wielcy w tym uniwersum, które otaczało tylko nas, z naszym małym księżycem i w jego blasku, zamkniętym w nieśmiałym, cholernie niezręcznym pierwszym pocałunku.
Na drugiej randce całowaliśmy się już pewniej. Też w nocy, też bez świadków, za to z większym zapałem i entuzjazmem. Przyparł mnie do ściany jakiejś kamienicy i mocno całował, wplatając palce we włosy, wpijając się mocno w usta. Prawie jak w filmie, tyle tylko, ze bez soundtracku, za to z jego kurtką na swoich ramionach, z jego dłońmi na mojej talii. Ktoś mógł zobaczyć, ale nocą to nie ma przecież znaczenia, a namiętność jest powszechnie akceptowana.
Rozmawialiśmy wtedy aż do wschodu słońca, leżąc na wąskim łóżku w jego pokoju. Nawet się nie rozbieraliśmy, nawet się nie kochaliśmy, ale to nie był zły znak. Było mi dobrze, czułam się swobodnie, gdy palcami muskał moją skórę i na moje nieśmiałe wyznanie sympatii, odpowiedział, że też mnie bardzo lubi i że też nie chce tego tracić ani nigdzie uciekać.
Nie kochałam wtedy, tamtego lata. Za mało się znaliśmy, żebym kochała, ale na pewno byłam zakochana. Na tyle zakochana, że nie interesowało mnie, czy komuś nie w smak są nasze pocałunki w parkach, maślane oczy w kawiarniach, czy czułości w autobusie. Wiedział kiedy jestem smutna, kiedy wpadałam w swoje ponure nastroje, chociaż udawałam, ze wszystko jest dobrze. I tulił mnie wtedy długo aż poczułam się lepiej. I nie widziałam świata dookoła. Nie widziałam niezadowolonych, oburzonych ludzi, nie pamiętam ulic, którymi spacerowaliśmy, nie pamiętam w co byłam ubrana, nie pamiętam co jadłam, nie pamiętam nawet czy spałam, cały mój świat był tą czułością, wygłodniałymi pocałunkami i wypożyczoną na kilka nocy namiętnością. Wypożyczoną, bo to nie była moja namiętność i to nie była moja rzeczywistość. On nie był moją rzeczywistością, a jego ramiona nie były moim domem. To było tylko kilka chwil, ale jednych z najpiękniejszych chwil w moim życiu. Chwil, w których nie było innych ludzi, miejsc, światów - w którym był tylko jeden świat, z małym księżycem latanii. W którym było tylko jedno miejsce - między jego ramieniem a klatką piersiową, gdzie układałam się do snu. I w którym był tylko jeden człowiek.
No comments:
Post a Comment